Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zetknąłsięzWielczaninowemnaNewskimiznowujakoś
takdziwniespojrzałnaniego.Wielczaninowsplunął,ale
splunąwszy,zdziwiłsię,żesplunął.Toprawda,
żesątwarze,którewzbudzająniewytłumaczonąodrazę.
„Tak,jagorzeczywiściejużgdzieświdziałem”–szepnął
wzadumie,jużpółgodzinypospotkaniu.Iznówmiał
fatalnywieczór;śniłmusięnawetjakiśprzykrysen
wnocy,ajednakniepomyślał,żeprzyczynątego
niezwykłegoprzygnębieniabyłwłaśnieówpan
wżałobnymkapeluszu,choćtegowieczoruanirazuonim
niemyślał.Gniewałogotonawet,że„takiebydlꔜmie
tylerazymusięprzypominać;aleuważałbyzacoś
poniżającego,byprzypisaćswójstantylkoowemupanu,
gdybynawetpodobnamyślprzyszłamudogłowy.Dwa
dnipotemspotkalisięznowuwtłumie,wysiadając
zparostatku.Tymrazem(jużporaztrzeci)Wielczaninow
gotówbyłprzysiąc,żepanwżałobnymkapeluszupoznał
goichciałpodejść,aleniemógł,popychanyprzeztłum;
izdajesię,że„odważyłsię”wyciągnąćdoniegorękę;kto
wie,możekrzyknąłnawetinazwałgopoimieniu.
OkrzykuniesłyszałWielczaninowwyraźnie,lecz...„Któż
tojednak,takanalia,idlaczegoniepodchodzidomnie,
skoropoznajeitakbardzopragniepodejść?”–pomyślał
zezłością,wsiadającdodorożkiikażącsięwieźćwstronę
Smolnegomonasteru[2].Popółgodziniedyskutowałjuż
irozprawiałgorącozeswoimadwokatem,alewieczorem
inocąopanowałagoznowuokropna,pełnachimer
zgryzota.„Amożetożółćsięwemnierozlewa?”
–podejrzliwiezadawałsobiepytanie,przeglądającsię
wlustrze.
Byłototrzeciespotkanie.Późniejprzezpięćdnizrzędu
„nikogo”niespotykał,ao„kanalii”niemyślałjużwcale.
Ajednakpanzkrepąprzypominałmusięchwilami.
Wielczaninowchwytałsięnatymzpewnym
zdziwieniem.„Tęsknomizanimczyco?Hm!...Aon
mapewnieteżdużosprawwPetersburgu–ipokim