Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
chytrusanaodpowiednitemat,naodpowiednią
rozmowę,wktórejówmożebysięwygadałiuronił
pewneważneioddawnaoczekiwanesłówko;alesiwy
chytrus,teżniewciemiębity,wykręcałsięsianem,
sprowadzającrozmowęnainnetoryiwłaśniewtej
niezwykletrudnejchwiliWielczaninowspostrzegł
naprzeciwległymchodnikuulicypanazkrepą
nakapeluszu.Stał,spoglądającbadawczonaobydwóch,
wyraźnieniespuszczałznichwzrokuizdajesię,nawet
drwiącosięuśmie​chał.
„Dodiabła!”zakląłWielczaninow,rozstawszysię
zurzędnikiemiprzypisującniepomyślnywynikrozmowy
zjawieniusiętego„uprzykrzeńca”.„Dodiabła!Szpicelczy
co?Przecieżwyraźniemnieśledzi!Wynająłgokto,
udiabła?!Iuśmiechasię,dajęsłowo!Obijęgo,jakBoga
kocham!...Szkodatylko,żeniemamlaski!Alekupię
sobielaskę!Jategotakniezostawię!Icotozajeden?
Mu​szęsiędo​wie​dzieć,ktotojest!”
Wreszcietrzydnipoowym(czwartymjuż)spotkaniu
spotykamyWielczaninowawrestauracji,jakeśmytojuż
opisywali,wogromnympodnieceniu,anawettrochę
zbitegoztropu.Niemógłsamniezdawaćsobieztego
sprawy,chociażbyłtakidumny.Musiałwreszciesię
domyślić,żepowodemjegoniezwykłegoprzygnębienia,
szczególnejzgryzotyiirytacjiwciąguostatnichdwóch
tygodnibyłniektoinny,tylkowłaśnieówżałobnypan
„mimoca​łejswo​jejnie​po​zor​no​ści”.
„Dobrze,możejestemhipochondrykiemmyślał
Wielczaninowimożezmuchyrobięsłonia,aleczy
topociechadlamnie,żetowszystkomożejesttylko
fantazją?Bojeślikażdatakaszelmapotrafizupełnie
roz​stroićczło​wieka,toprze​cież...toprze​cież...”
Irzeczywiście,dzisiejsze(piątezrzędu)spotkanie,
któretakbardzowzburzyłoWielczaninowa,dowiodło,
żesłońbyłprawiemuchą:ówjegomość,takjak