Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Aczyktóraśzwaswie,jaktamdojechać?–spytałazprzekąsemEwelina.
Odpowiedziałojejmilczenie.Wysiadławięczsamochoduioparłasięłokciemodach.
–Dzieńdobry!–zwróciłasięuprzejmiedoczekającejpodwiatąstarszej,korpulentnej
kobiety.–Niewiepaniprzypadkiem,jakdojechaćdopensjonatupaniRudnickiej?
Kobiecinazaskakującoraźnopoderwałasięzławkiipodeszławichstronę.
–Ajakże,wiem.Jatamnawetpracuję,przysprzątaniupomagam.Mazurowajestem.
Eulalia.
–Aha,toktórędy?–Ewelinauniosładogóryokularyprzeciwsłoneczne,przytrzymując
nimirudeloki.
–Jakraztamwłaśniejadę,tomożebympokazała?–zadeklarowałakobiecina,rzucając
wymownespojrzenienastojąceprzedniąauto.Widoczniedoprzyjazduautobusuzostało
jeszczetrochęczasu,ajejsięwtymupaleniechciałoczekać.
–Oczywiście,proszę,niechpaniwsiada–Ewelinaotworzyłazachęcającotylne
drzwiczkiposwojejstronie.
–Panienawczasy?–zapytałakobietaciekawie,kiedyjużruszyły.
–Nie,nienawczasy–zaprzeczyłamatka.
–Topewniekogośodwiedzić?Chociażniezadużotamterazgości.Kiedyśtoco
innego,całelatokompletbył,aipozasezonemciąglektośprzyjeżdżał.Aleodkilkulatcoraz
ichmniej,aodkądstarapaniRudnickaumarłaitakierowniczkasamawszystkimdyryguje,
tojużprawienikogo.Dlamnieteżźle,borobotymało.O,terazwprawobędzie.
Ewelinaprzyhamowałagwałtownieiskręciławwąską,pełnądziurasfaltowądrogę.
–Widziałyścietamjakąśreklamę,strzałkę,cokolwiek?–zdziwiłasię.–Jaktuniby
majątrafićnowigoście?
Faktycznie,pomyślałaLilka.Reklamaprzydrodze,podstawowasprawa.Trzebabędzie
zapamiętać.
Wtymmomencieprzedmaskąwyrosłaimwysoka,pomalowananabrązowobrama.
–Totutaj–oznajmiładumniekobiecina.
Wjechałydośrodka.Dużaposesja,otoczonalasem,utrzymanabyławewdzięcznym
stylulatsiedemdziesiątych.Ogrodzeniezsiatkinawysokiejpodmurówce,wzdłuż
asfaltowychalejekkwietnerabatkiobłożonekamykami,dotegostare,drewnianeławkiw
intensywnieseledynowymkolorze.Natrawnikachpyszniłysiękoloroweklombybratków,
obramowanepomalowanyminabiałooponami.NagleEwelinaażprzyhamowałazwrażenia
–ichoczomukazałsięhotel.
Prostokątnepudłobudynkuprzypominałoraczejzabudowaniapegeerualbowiejską
szkołęniżeleganckihotel–płaskidach,dwarzędymałychokienitynkwkolorzebrudnej
ścierki.Wysokapodmurówkawyłożonabyłakawałkamilusterekipotłuczonych,kolorowych
talerzy,anadwejściemumieszczonozagmatwanąplątaninęneonowychrurek,wktórejz
pewnymtrudemudawałosięrozpoznaćpełenozdobnychzawijasównapis:„UFelicji”.
–OJezu!–wyrwałosięLilce.–Cozaszkaradztwo!
Ewelinazaparkowałaobokstarej,czerwonejhondycivic.Wysiadły.Kobieta,którą
przywiozły,podziękowałaipobiegładopracy,obiecującpowiadomićkierowniczkęoich
przyjeździe.Matkaicórkirozglądałysięciekawiedookoła.
–Zawszetubyłotak…brzydko?–zapytaławreszcieEwelina.Zapomniaławziąćz
domuaparatfotograficzny,alejakośnieżałowała.
–Jakbyłyśmytuostatniraz,towydawałomisię,żetoprawiepałac–westchnęła
Lilka,wyraźnierozczarowana.
–Wewspomnieniachzdzieciństwawszystkowydajesięwiększeiładniejszeniżw
rzeczywistości–oświadczyłamatka.–Ztego,cojapamiętam,toniewielesiętuzmieniło.
Jednoimmuszęprzyznać,porządekmająwzorowy.
9