Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ4
Igor
Trzymaniejejwramionachjestjakcudowneantidotum
nanajbardziejbolesnetortury.Jednak,pomimo
żeodkilkuminutczujęnaswojejpiersijejgorącyoddech
iprzyspieszonebicieserca,wciążniepotrafięprzestać
myślećotym,żeznówjąokłamuję.Właściwieto…nie
okłamuję,tylkoniemówięjejcałejprawdy…Jeśli
towogólemajakiekolwiekznaczenie.
–CowłaściwierobiszwZakopanem?–pytam,gładząc
jączuleporozsypanychnapoduszcewłosach,które
jeszczeprzedchwiląbyłyzaplecionewwarkocz.
Olaowijasiękołdrąiopierałokcieomaterac,
anastępnieodwracatwarzwmojąstronę.Jejdługie,
czarnewłosyspływająwzdłużjejnagichramion,aoczy
błyszcząrozżarzonymiiskrami.Jeżelijeszczedzisiejszego
porankawydawałomisię,żenajpiękniejszywidok,jaki
miałemokazjęzobaczyćwZakopanem,torozciągające
sięnahoryzoncieTatry,toterazwidzę,jakbardzosię
myliłem.
–Przyjechałamdociotkinaferie–odpowiada,
wzruszającobojętnieramionami.
Naskutektegozwykłegoruchuramionamijeden
zrogówowiniętejnajejpiersiachkołdryosuwasięwdół,
odsłaniającnabrzmiałyodpocałunkówsutek,ajanie
mogęsięwprostpowstrzymać,żebyponownienieobjąć