Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
odwiedzałswojegobrata.Zwłaszczateraz,gdykażdapodróżnawet
doodległegoodwanaściekilometrówKostopolapocukierczykarbid
mogłaskończyćsiętragicznie.
–Acośsięstało?–spytałazlękiemwoczach.
–Jeszczenie,alenieprzetrwamyzimy,jeślibędziemymusieli
wyżywićcałąrodzinę.Poproszę,abynakilkamiesięcyprzygarnął
HenrykaiStanisława.Heniekmajużponadsiedemlat,asiłytyle
codziesięciolatek,więcniebędziedarmosiedziałuwuja,tylkocoś
pomożewobejściu–wyjaśniłLudwik,przysiadającnazydluobok
pieca.ObserwowałAntoninę,wyrabiającąciastonachleb.Wiedział,
żeoddaniedziecidojegobrataniespodobajejsię.Uważała,
żezwłaszczawobecnychczasach,powinnitrzymaćsięrazem,alenie
widziałinnegowyjścia.
–Naprawdęniemożnainaczej?–zapytała,patrzącnaLudwika
zapłakanymioczami.–Możejednakprzeprowadzimysiędowuja
Stefana?Madużydom,więcinaszapiątkasiępomieści.
Ludwiktylkopokręciłgłowąiruszyłdowyjścia.Przydrzwiach
zatrzymałsięispojrzałnażonę.
–Tośka,tambędąmielilepiejniżtutaj,atekilkamiesięcyszybko
zleci–pocieszyłjąiwyszedłprzeddom.Październikowemgłysnuły
sięniskonadziemią,podpełzającdozabudowańjakzłeduchy.Ludwik
wszedłdostodoły,wdrapałsięnasąsiek,gdziewskrytcemiał
schowanyrewolwer.Wyjąłbroń,wsunąłdokieszenikurtkiiszybkim
krokiemposzedłdosąsiada.Dzisiajdopółnocymieliwspólnydyżur.
Wieśpogrążonawmrokuwyglądałatakspokojnie.Tyleżewtej
nieprzeniknionejciemnościczaiłosięzło.Apozornyspokójwjednej
chwilimógłsięzmienićwhukwystrzałów,krzykludzi,jęki
mordowanych.SawickiczekałnaLudwikaprzymostkuzkarabinem
przewieszonymprzezramię.
–Cholera,nibydopierokoniecpaździernika,amrozi,jakbytobył