Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział2
–Wstawaj,odziewiątejmamyzajęcia.
Luizapoczułalekkieszarpnięciezarękęizacisnęłazęby,gdyból
rozlałsiępojejciele.NadsobąujrzałaSandrę.Złotobrązoweoczy
okalałperfekcyjnymakijaż,rzęsytworzyływachlarzpodkreślający
niesamowitykolortęczówki.Ustapociągnięteczerwonąszminką
wykrzywiałdelikatnyuśmiech,alemimowszystkoniepotrafiłaukryć
troski.
–Przepraszam…Wyglądaszpaskudnie.Cocisięstałowrękę?
–Nicwielkiego.–Luizasięskrzywiła.–Przywaliłamfacetowi
wklubie.
–Słucham?Mamnadzieję,żeMarcinwywaliłgonazbitypysk?
–Prawie.Niezdążył.–Sandrarzuciłasięnałóżkoobok
przyjaciółki.
–Wyczuwamdrugiedno.Mów,szybciutko.
Luizaoparłagłowęopoduszki.
–Jakiśfacetstanąłwmojejobronie.Normalnie…Tylkojak
usłyszałamjegogłos,zdębiałam.Icikolesieteż,odrazuucichlijak
myszki.
Sandratymrazempodekscytowanausiadłaobok,wpatrującsię
wniąintensywnie.
–Przystojny?!–Luizaprzygryzławargę.–Przystojny!Jak
manaimię?
–Niewiem…Gdywychodziłam,jużgoniebyło.
–Durna.Mogłaśodrazuznimporozmawiać.
–Mogłam…Któragodzina?
–Przedósmą.
–Słucham?!–Luizazerwałasięzłóżkaiodrazupożałowałatego
ruchu,gdyoparłasiękontuzjowanąręką.–Muszęogarnąćsię