Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział7
BrannaghiDagdanwyglądali,jakbywłaśnieznaleźli
czekającenanichdrugieśniadanie.
Jurianstałzwyciągniętymmieczem.Dwiemłode
kobietyitowarzyszącyimmłodzieniecwodziliszeroko
otwartymioczamimiędzynimaHybernijczykami.
Wkońcuichspojrzeniapadłynanasigdyspostrzegli
okrutnepięknoLuciena,jeszczebardziejwybałuszyli
oczy.
Całatrójkaopadłanakolana.
–Panowieipanie–przemówilipełnymiuwielbienia
głosami.
Srebrnabiżuteriananichlśniławpromieniachsłońca
przeciskającychsięmiędzyliśćmi.
–Odnaleźliścienaswnaszejpodróży.
Książętauśmiechalisiętakszeroko,żewidaćbyłocałe
kompletyzbytbiałychzębów.
Jurianzatozdawałsięrozdarty.
–Coturobicie?–zapytałwkońcuostro.
Ciemnowłosadziewczynastojącabliżejnasbyła
śliczna:jejzłocistaskóraoblałasięrumieńcem,gdy
uniosłagłowę.
–Przybywamy,byzamieszkaćnanieśmiertelnych
ziemiach.Przybywamyjakodanina.
JurianspojrzałlodowatonaLuciena.
–Czytoprawda?
Lucienzgromiłgowzrokiem.
–Nieprzyjmujemydaninyzludzkichziem.Anapewno
niewpostacidzieci.
Dzieci…tatrójkawyglądałanaledwiekilkalatmłodszą
odemnie.
–Możeprzejdźcienanasząstronę–powiedziałasłodko
Brannagh–tosię…zabawimy.
Przyglądałasięłakomiebrązowowłosemumłodzieńcowi
idrugiejdziewczynieorudawychwłosachitwarzy