Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział2
KILKAMINUTPODZIEWIĄTEJweszłamdomojegogabinetu.Już
przezszybęwidziałam,żeLeonczekanamniezkawą.
–Spóźniłaśsię,atojamiałemdodatkowątrasędopokonania
–powiedziałzuśmiechem.
–Przypominam,żegodzinypracysąraczejluźnonarzucone
–odparłam,odkładającjednązmoichulubionychtorebekCeline
naszafkęzabiurkiem.
Wyciągającztorbytelefon,stałamplecamidoLeona.Niebył
toprzypadkowyzabieg.Miałamnasobiebiałą,obcisłą,ołówkową
spódnicęiluźnąwpuszczonąwniąsatynowąkoszulęwkolorzekawy
zmlekiem.Dotegodobrałameleganckieiwyjątkowowygodneszpilki
odLouisaVuittona,białezkarmelowymiobcasami.Pasowałyidealnie,
ajawiedziałam,żewtymstrojumójtyłekprezentujesięzniewalająco.
Stwierdziłam,żeskoroonrozpaliłmnierano,nieważneczy
przypadkowo,czynie,tojapodroczęsięznimwdzień.
–Pozatym–dodałam,odwracającsiętwarządoniego–ostatnio
jaksprawdzałam,niebyłeśmoimszefem.–Zzadziornymuśmiechem
usiadłamnafoteluiupiłamłykświeżejkawy.
–Ktowie,możejakjużzrobięnajlepsząkampanięlodów,
tootworzęwłasnąagencjęicięzatrudnię?–odparłzlekkim
przekąsem.
–Przypominam,żejazrobiękampanięlodów,oczymprzekonasz
sięjużnadniach–oświadczyłamzudawanąwyższością.–Atakserio,
naprawdęmyśliszowłasnejagencji?
Rozmawialiśmykiedyśnatentemat,aleobojezgodnie