Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zdążyłjużzarzucićkrepdeszynowąszarfęnaszerokie
rondoswegokapelusza.–Będzieciejeszczemusieli
opieraćsięburzy.Potrwaonadokońcawaszejwędrówki,
azapewnejeszczezetrzydnidłużej.Aleniemajużteraz
żadnegopowodudoobaw.Wszystekpopiółzostał
zmieciony.Pomknąłonwświatprzedwamiimałojest
prawdopodobne,abyściemogligodoścignąćpotej
stronieRioGrande.
–Panie!–powiedziałplantator,zstępującpośpiesznie
zestopnipowozu–winniśmypanuwdzięcznośćza...za...
–Zażycienasze,ojcze!–podpowiedziałHenryk.–Mam
nadzieję,żezechcepanłaskawiepodaćnamswoje
nazwisko?
–MaurycyGerald!–odparłnieznajomy.–Choć
coprawdawforcielepiejmnieznająpodimieniem
Maurycego,łowcymustangów.
–Łowcamustangów!–mruknąłpogardliwieCalhoun,
takcichojednak,abypozaLuiząniktgoniedosłyszał.
„Tylkołowcamustangów!”–pomyślał
arystokratycznieusposobionyPoindexter,któregozapał
doskładaniapodziękiwyraźniejakośostygł.
–Niebędziejużpanpotrzebowałanimojejosoby,ani
lassa–rzekłposkramiaczdzikichkoni.–Cypryswyraźnie
jestwidoczny;proszętylkostalesięnańkierować.
Poprzebyciurzekiujrzyciepaństwochorągiew
powiewającąnadfortem.Byćmoże,udasięwamdziś
jeszczedotrzećdokresupodróży.Niemogęsobie
pozwolićnadalszązwłokę;muszęsięwięcjużpożegnać.
Nawetsamszatan,dosiadającyrumakazpiekielnej
stadniny,niewyglądałbybardziejdemonicznieniż
Maurycy,łowcamustangów,wchwiligdyporazdrugi
rozstałsięzplantatoremijegotowarzyszami.
Anijednakpowłokazpopiołunatwarzy,aniprzyznanie