Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
niemausły​sze​li​śmy.
Za​wró​ci​li​śmy.
WpobliskiejŚcinawiepanWaldek,kierowca
taksówki,zajechałnaparkingwpobliżurynkuimiał
czekaćnanastulubwrestauracji.Nakazonoija
ruszyliśmypiechotąwstronękońcowegoprzystanku
autobusukursującegodoLubina.Przeszliśmyokoło
kilometradrogą.Milicjianiśladu.Tablicainformacyjna
naprzystankubyłazerwana,poszedłemwięcdalej
sprawdzić,czyniemainnychautobusów.Kiedy
wróciłem,Nakazonootoczonyprzezgromadędzieci
wracającychzeszkołyczytałcośzelementarza,aone
zaśmiewałysięzjegopolszczyzny.Ontakżedobrzesię
ba​wił.
Zaproponowałem,żebyśmywjechalidoLubina
dwiemaciężarówkami,jakopomocnicykierowców.
Naspotkanieumówiliśmysięwkościelewcentrum
miasta,awrazieniepowodzeniaprzysamochodzie
WaldkawŚci​na​wie.
Chwilęmachałemnaprzejeżdżająceciężarówki.
Stanął„Poldrob”,wielkalorawypełnionajajami.
ZostawiłemNakazononaprzystankuiwsiadłem.
Kierowcawiedziałniewieleżebyłademonstracja,
żestrzelalidoludzi.Posterunkimilicjispotkaliśmy
nagranicymiasta.Samochodyosobowebyły
zatrzymywanedokontrolibagażuidokumentów,
autobusytaksamo.Przepuszczanojedyniestałych
mieszkańcówLubina.Myprzejechaliśmybez
spraw​dza​nia.Wy​sia​dłemjużwmie​ście.
Pięknapo​goda,oży​wionyruchnauli​cachbyłookoło
drugiejpopołudniu,dorośliwracalizkopalni,młodzież
zeszkół.Przymiejskimparku,wpobliżucentrum,
zobaczyłemkolumnęszarychmilicyjnychwozów:
kilkanaście„dyskotek”,nyski,armatkiwodne,anawet