Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Ech,żebyte​razchoćpółga​łeczki...
Dużympalcempotarłowskazujący,jakgdyby
zmiękkiejczekoladowatejmasykształtowałrozkoszną
ga​łeczkęopium.
Ocknąłsię,spojrzałnaklęczącegoprzedpaleniskiem
chło​paka,jakiskrykrze​sze,roz​nie​ca​jącogień.
Zaradnyś,widzę.Bieliznanazmianę,kompas,
ko​cio​łekitylena​boiowszyst​kimpo​my​śla​łeś.
Niejaod​parłchmur​nieWik​toroj​ciecpo​my​ślał.
Ten,cotogozabrali?Czekaj,nicwłaściwieniewiem.
Więcjaktobyło?
Wik​tormil​czał.
No?„Puszczajłukmowy,cośgojużnapiąłpożeleźce
same”.
Scocca,scocca!
[7]
Mniedosko​ków...Jabympro​siłbezżar​tów.
Ależtonieżarty,wybacz,toz
Bo​skiej
ko​me​dii
.Znałemkiedyśnapamięć.Papabyłromanistą
inajlepszymponoćznawcąDantego.Stądowo,jak
bytopowiedziećzłeprzyzwyczajeniedodobrej
włosz​czy​zny.
Siedziałterazobok,pochylającsięnadWiktorem,
drobny,dziwaczny,wbieliźnieupstrzonejkrwawymi
plamami.Ciemnoblondgłowałysiejącaodwysokiego
czołakuciemieniu,pobokachnietknięta,kudłata...
Zdalekaujrzawszy,możnapomyśleć,żeskrzydełka
munagłowieurosłyalboróżki.Byłownimcoś
zesmut​negofaunaicośzbła​zna.
Prostahistoria,PawleLwowiczu.Zdałemmaturę
ipojechałemdodomu.Domujużniebyło.Dymiło
jeszczeiśladybyłyświeże,złapałemwięcplecak,torbę
istrzelbę...
Ojcastrzelbę?