Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁPIĄTY
Dopieropochwilizdałemsobiesprawę,żepocieszne
kolorowekropkiiwzorkiznajdująsięnietylko
nadrzwiach.Upstrzyłycałąkabinę.Krwistezacieki
spływałypopopękanejglazurzeiłączyłysięnapodłodze.
SzaloneplamyztestuRorschacha,zktórychmogłem
wyczytaćtylkojedenkomunikat.
Mojażonaidzieckonieżyją.
Poruszyłemsię,amojebutyplasnęły.Stałemwlepkiej,
zapewnejeszczeciepłejkałuży.
Kolanatelepałymisię,jakbymprzebiegłmaraton.
Podparłemsięościanę,zrobiłemkrokdotyłu
izwymiotowem.Cholernymawokado,krewetkami
inapoczętympapierowo-domestosowymburgerem.
Charczałemspazmatycznie,starającsięzłapaćpowietrze.
Kręciłomisięwgłowie,anogicałkowicieodmówiły
posłuszeństwa.
Grzmotnąłemopodłogę,wostatniejchwiliodruchowo
ratującsiędłońmiprzedwybiciemzębówizłamaniem
nosa.Niemiałemsiływołaćopomoc.Niemiałemsiłysię
nawetporuszyć.Niewiem,jakdługogapiłemsię
wpodłogęiswojewymiociny.Miałemświadomość,żetuż
obokrozlewasięcorazwiększakałużakrwi,żeciałomojej
żonystygniezkażdąsekundą,alebyłemsparaliżowany.
Dobiegałymnierubaszneśmiechyzbaru.Właściciel
chybawłączyłradio.Amożetogdzieśzzaścianniosłysię