Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
amiędzywzniesieniamizniechęcające,wygiętewłuk
zagłębienie.Mimotojednakszaleńczympędem,
biegnącjakwariat,zdobywałemwszystkiekolejne
wzniesienia.Wbiegłemwłaśnienanastępne,aletym
razemcośjednakzobaczyłem:niezajazdcoprawda,ale
samochódtowarowy.Skierowanywtęsamąstronę
coja,stałnaniskimodcinkudrogi.Zobaczyłemwypięty
dogórytyłekkierowcyoświetlonywieczornązorzą.Nie
widziałemjegogłowy,bobyłaukrytapodmaską,która
podniesionabokiemdogóry,wyglądałatrochęjak
wykrzywioneusta.Naczepazaładowanabyłakoszami
ipomyślałem,żenapewnosąwnichowoce.Byłoby
super,gdybytobyłybanany.Pomyślałem,żekierowca
majeteżpewniewszoferce,więcjakwsiądę,napewno
trochęmida.Chociażsamochódskierowanybyłwmoją
stronę,wtymmomenciekierunekwogólemniejużnie
obchodził.Potrzebowałemzajazdu,ajeśliniezajazdu,
toprzynajmniejsamochoduiotosamochódbyłprzede
mną.
Podbiegłemradośnieiprzywitałemsięzkierowcą:
–Dzieńdobry.
Kierowcajakbyniesłyszał,nadalgrzebałpod
maską.
–Panzapali.
Dopieroterazzareagował,wyciągnąłgłowęspod
maskiiusmolonąnaczarnorękąwziąłodemnie
papierosa.Szybkopodałemmuogień,aonwsadził
papierosadoust,zaciągnąłsiękilkarazyiznowu
schowałgłowępodmaskę.
Byłemjużspokojny–skoroprzyjąłodemnie