Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
żeźrenicezlewająsięztęczówką,dodatkowoocienione
bardzodługimirzęsami.Możnabyjeuznaćzaładne,
tylkożekażdego,ktopopatrzywniedłużej,musicoś
zaniepokoić.Otóżnigdyniemrugam,naprawdęnigdy.
Światłomnienierazi,poprostujewchłaniam.Umiem
wyrazićwzrokiem,żewłaśnieoczymśzapomniałeśalbo
zrobiłeścośgłupiego.
–EverettWalsh?–Przystawiamkrzesłodoichstolika
isiadam.Zwracamsięwyłączniedomężczyzny,kobieta
potrzebujetrochęczasu,byprzejśćdoporządku
dziennegonadmoimwyglądem.
–Słucham?Tak,hm,toja.–Zdejmujeczapkę,
byotrzećspoconeczoło,iodkładająnastolik.Kobieta
patrzynaniegozwyraźnymobrzydzeniem.–Tomoja
żonaLynn.
–Miłopoznać–rzucaLynntakoschle,bywszyscy
zrozumieli,żejestwręczprzeciwnie.Niezauważyli
mnie,gdysiedziałamnaprzystanku,pewnienawetnie
zauważyliprzystanku.Ludzieichpokrojuniekorzystają
zpublicznejkomunikacji.Szczęściarze.Miejski
transportwVancouverzasłużeniecieszysięjak
najgorsząsławą.Należygozawszelkącenęunikać.
Jeżdżąnimtylkocinieszczęśnicy,którychalboniestać
nasamochód,alboakuratmusielioddaćwóz
dowarsztatu.
Widząc,żeLynnniezamierzagochoćby
wnajmniejszymstopniuwspierać,Everettprzejmuje
inicjatywę.
–Dziękuję,żezgodziłaśsięznamispotkać–mówi.
–Mójtelefonnapewnocięzaskoczył,nieznasznasi
–Ktomniepolecił?–Przecieżmusieliodkogośdostać