Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–potem,gdydokoszykatrafiwkońcumusztarda
marzenie,musztardaideał,godnabezmałaosobnej
gablotywSèvres,wtedy,ach,wtedyprzyjdziepora
nakoncentratdojutrzejszejpomidorówki…
Sterczałzatemoddziesięciuminutprzedtymsamym
regałemizupodobaniemoddawałsięanalizom,
wewnętrzniewniebowzięty,zewnętrzniezaśoklapnięty
izmizerniały.Jegodiabolicznauroda,któraswegoczasu
skuteczniewodziłanapokuszenie,terazzdawałasię
wyblakłaisprana,jakgdybyktośnadgorliwiewypłukał
zniejwszelkieoznakiżycia.Siwepasmapoczynałysobie
corazśmielejwzmierzwionejczarnejczuprynie,okolone
sińcamibrązoweoczyzapadłysięiprzygasły.Wychudły,
bladyjużnieintrygująco,leczniepokojąco,ubrany
wciemny,krótkipłaszcz,spodktóregosterczały
patykowatenogiwdżinsach,zjednejstronyzwieńczone
stopamiwdawnoniepastowanychbutach,zdrugiejzaś
kościstympozorempośladków,KonradRomańczuk
wniczymnieprzypominałposępnegomuszkietera.
Raczejprzywiędłyszczypiorek.
Gdypodkoniecminionegolataprzyszło
muniespodziewanieopuścićLichotkę–jakożetawciągu
jednejnocyprzeistoczyłasięzniecoupiornego,lecz
przytulnegoceglanegodomiszczazgotyckąwieżyczką
wmałoprzytulnezgliszczapośrodkuniczego–iprzenieść
siędomiasta,nawetprzezchwilęniepodejrzewał,żeten
nieplanowanypowrótwrodzinnestronybędziegotak
wielekosztował.Początkowoniewidziałżadnego
problemu.Owszem,wnowymdomuczułsiętrochęjak
gośćwhotelu,ztądrobnąróżnicą,żetuniktnikomunie