Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
niebyłoanichwilidostracenia,awątpię,czynawet
wprzeciwnymraziedoceniłabymagiętego
rozmigotanegowidoku.Przezcałyjejpobytpróbowałam
sprawić,abyspojrzałanaTorontomoimioczami,jednak
bezskutecznie.
Dotarłyśmydoterminaluautokarowegozminutowym
opóźnieniem,aleobokautobusuzaparkowanegoprzy
stanowiskudziewiątymzastałyśmydługąkolejkę
podróżnychwyglądającychnawróżnymstopniu
poirytowanych.Kierowcynigdzieniebyłowidać.
–DziękiBogu!–westchnęłam.
Whitneyzgięłasięwpółiwsparłaręcenakolanach.
Pasmajejgęstych,kasztanowychwłosówwysunęłysię
zkucykaiprzykleiłydozaczerwienionychpoliczków.
–Nienawidzę.Biegania–wydyszała.
Kiedywreszciezłapałaoddech,sprawdziłyśmy,czy
mamyaktualneinformacjenatematodjazdu,
iustawiłyśmysięnakońcukolejki.Dworzecbył
zasadniczoczymśwrodzajuwielkiegohangaru–niczym
ciemna,wilgotnapachaToronto.Pachniałotukanapkami
zautomatu,spalinamiiniedolą.
Sprawdziłamnatelefoniegodzinę.Byłojuż
podziesiątej.Wiedziałam,żespóźnięsięnaswojązmianę
wkawiarni…
–Niemusiszczekać–powiedziałaWhitney,jakby
czytałamiwmyślach.–Damsobieradę.
Byłyśmynajlepszymiprzyjaciółkamiodczasów
podstawówki.Miałaokrągłątwarz,orzechoweoczy,
nosek,któryprzeważniesprawiał,żewydawałasię
zwodniczoniewinna.Tobyłourocze,żewtamtym
momencieWhitneystarałasięsprawiaćwrażenie
dzielnej,aleprzyciskałaprzytymswojątorebkędopiersi
takmocno,jakbysięobawiała,żegdytylkochoć
nachwilęstraciczujność,ktośjejjąwyrwie.
Chociażmiaładwadzieściadwalata,nigdywcześniej