Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
jakpoprzedniedni–błękitnenieboniezwiastowało
zmianypogody.Kuchniaznajdowałasięodwschodu,
złocisteplamyrozlewałysiępopodłodzeiodbijały
odprostychbiałychszafek,wpowietrzuwisiałzapach
bazyliiimiętyrosnącejnaparapecie.Trwałprzyjemny
poranek,nawetClementinemusiałatoprzyznać.
WszyscyMarsdenowiebardzosiebieprzypominali,
zupełniejakbyichrodzicamibyłyjedyniedrzewa
ikamienie.Ciemneskóry,ciemnewłosy,oczykoloru
ziemibądźnieba–niczymnasiąkniętetym,nacopatrzyli
jakodzieci.Todotyczyłorównieżbabuni,choćtazdążyła
posiwiećisiępomarszczyć.
ItylkoCharliewybijałsięnatlerodziny.Miałjasną,
lekkorumianącerę,włosykolorumioduorazciepłeszare
oczy.Kiedysięuśmiechał,tocałymsobą:przekrzywiał
nabokgłowę,kuliłramiona,jakbyzarazmiałwybuchnąć
śmiechem,zabawniemrużyłpowieki.Wyglądałtrochęjak
leśnyludek,któryzabłądziłitrafiłtutaj,dozupełnie
innegoświatazamieszkiwanegoprzezludziziemi
ikamieni.
CzasamiClementinenaprawdęgolubiła.
Odwróciłaterazodniegowzrok,żebyniewyczuł,
żenaniegopatrzy,izabrałasiędojedzenia.Obokniej
siedziałysiostry,anaprzeciwkociotka,zbytzaspana,aby
upomniećbratanicę,żebyusiadłaprosto.Nawettatasię
donichprzysiadł.
–Codzisiajbędziecierobić?–zapytałCharlie,bonie
lubił,gdybyłocicho.
Elenorwzruszyłaramionami.
–Powłóczymysię?
Gingeruśmiechnęłasię,patrzącnastarsząsiostrę.
–Sprawdzimy,czysąjużgruszki?