Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ErinzostanienaweekenduChaza…–mówiłam
figlarnym,śpiewnymgłosem.–Jegowspółlokator
wyjechał,więcdoniedzieliChazmapokójdowłasnej
dyspozycji.
Zamiesiącwypadałatrzeciarocznicanaszegozwiązku
zKennedym,więcnieczułamsięskrępowana.Erin
ostatnionazwałanasstarymmałżeństwem.
Odpowiedziałam:„Zazdrośnica”,aonadałamikuksańca.
–Yyyy
…
tak.Wpadnęnachwilę.
Gdywjechałnaparkingpodakademikiemiszukał
miejscadozaparkowania,miałtwarzbezwyrazu,ale
rozcierałsobiekark.Ogarnęłomniezłeprzeczucie,
boprzecieżwiadomo,żepocieraniekarkutooznaka
stresu.Ztrudemprzełknęłamślinę.
–Wszystkowporządku?–zapytałam.
–Tak.Oczywiście.–Zerknąłnamnieizaparkował
napierwszymwolnymmiejscu,dosłowniewciskając
swojebmwmiędzydwapickupy.Kennedy?Ten,który
nigdy,przenigdynieustawiałswojegocennego,
importowanegoautanaograniczonejprzestrzeni,żeby
muktośnieuszkodziłlakieru?Iktóregozbytenergiczne
zatrzaskiwaniedrzwidoprowadzałodoszału?Coś
gogryzło.Wiedziałam,żebardzosięprzejmował
egzaminami,szczególniematematyką.Nadomiarzłego,
następnegowieczorajegostowarzyszeniestudenckie
organizowałoimprezęintegracyjną–wyjątkowogłupio,
bowweekendpoprzedzającysesję.
Weszliśmydobudynkuiruszyliśmynagórętylnymi
schodami.Gdybyłamsama,unikałamichjakognia.Ale
teraz,majączaplecamiKennedy’ego,niebałamsię,
odrzucałymnietylkobrudneścianyzpoprzylepianągumą
dożuciaizatęchły,kwaśnyodór.Ostatniestopnie
pokonałambiegiem,żebyjaknajszybciejznaleźćsię
nakorytarzu.
Otwierającpokój,obejrzałamsięnaKennedy’ego
izpolitowaniempokręciłamgłowąnawidokpenisa
wymalowanegoprzezkogośnaulokowanejprzynaszych
drzwiachbiałejtablicy,naktórejzwyklejaiErin
zostawiałyśmywiadomościsobienawzajemiinnym