Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział2
ODEJDŹ.POPROSTUIDŹSTĄD.ZMIATAJ.
Wzrokiemwypalamdziurywswoichnotatkach.Udaję,
żeniewidzę,jaksięzbliża.Udaję,żeniezauważam,gdystajetużprzy
mnie.
Lily,prawda?
Wyciągarękęnapowitanie,mapalceubrudzonewęglem.Podaję
mudłoń,starającsięzignorowaćto,żewszyscy,łączniezDamonem,
gapiąsięnamniezotwartymiustami,najwyraźniejzachwycenikażdą
chwilątejniezręcznejsytuacji.Mocnościskamwręcedługopis,
próbujępowstrzymaćprzerażenie,któreprzeniosłosięzmojego
brzuchadogardła.
NIEWSPOMINAJOALICE.
PROSZĘ,NIE…
JestemMicah.Twojasiostraija…
Pracowaliścierazem…przerywammu,próbującwymyślićcoś
napoczekaniu.Słowaledwoprzechodząmiprzezusta.Upsiego
fryzjera,ubiegłegolata,mamrację?
Chłopakprzyglądamisięzwężonymioczami,najwyraźniej
skołowany,niewie,dlaczegokłamię.Przezsekundępatrzynamnie
pytającobrązowymioczami,ajastaramsięzewszystkichsił
przekazaćmuspojrzeniem:„proszę,podejmijmojągrę”.Onspogląda
naSamiKali,potemznowunamnie.
Pewnie.Tak.Upsiegofryzjeramówipowoli,niezbyt
przekonująco.Nigdyniemamdośćtychmalutkichpsiaczków.
Stoiprzymnieprzezkilkanieskończeniedługichsekund,kołysząc
sięnaobcasach,przezcozwracauwagęnawysokopodciągnięte
jaskrawozieloneskarpetkizpostaciamimałp.Kimkolwiektenchłopak
jest,zpewnościąniezależymunatym,abynierzucaćsięwoczy.