Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wyobrażamsobiepanainaczejniżjakokogoś,ktozawszeniesie
pomociotuchęinnym.
Wemyssodpowiedział,żecóż,zawszestarasiędawaćzsiebie
wszystko,ale–sądzącpotym,co…nocóż…potym,cozdarzało
musięsłyszećodludzi–niezawszezdobrymskutkiemiczęsto,
naprawdęczęsto,bywałgłębokozranionybrakiemzrozumienia.
Lucyzapytała,jaktomożliwe,żektośtakbezsprzeczniedobry,tak
ewidentniełaskawy,spotykasięzbrakiemzrozumienia.
NacoWemyssodparł,żetak:możnabypomyśleć,żezrozumienie
goniepowinnosprawiaćnikomutrudności.Byłprzecieżprostym,
bezpretensjonalnymczłowiekiem,którypragnąłwżyciujedynie
świętegospokoju.Czywymagałzbytwiele?Vera…
–KtotoVera?–zapytałaLucy.
–Mojażona.
–Ach,nie…–powiedziałaLucypoważnie,ujmującbardzo
delikatniejegodłoń.–Proszęniemówićotymdzisiejszegowieczoru,
proszędzisiajotymniemyśleć.Gdybymtylkoumiałaznaleźćjakieś
słowapociechy…
Wemyssodrzekł,żeniepotrzebujeodniejżadnychsłów.Samojej
istnienie,samajejobecność,samoto,żemógłjejpomagaćiżenie
miałanicwspólnegozjegodawnymżyciembyłodlaniego
wystarczającąpociechą.
–Czyniejesteśmyjakdwojeopuszczonychdzieci–zapytał
głosemzduszonymodemocji–jakdwojeprzestraszonych,
nieszczęśliwychdziecikurczowotrzymającychsięsiebienawzajem
pośródciemności?
Rozmawialidalejcichoniczymludzieznajdującysięwjakimś
świętymmiejscu,siedzącbliskosiebieispoglądającnarozświetlone
światłemgwiazdmorze,podczasgdywokółnichnarastałmrokichłód,
trawawydzielałapoupalnymdniusłodkiewonie,amorskiefale