Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
przynajmniejkiedyśmówiłamibabka,
acotomadorzeczy?–tymrazemmojairytacjaustąpiła
miejscaciekowości.
-Bowidzipani,mniebardzointeresujetentemat,czy
możebyłabymożliwość…możejamógłbympani
goczytywać?
-Co?–ledwozsiebiewykrztusiłam,oszołomionajego
śmiałościąitupetem.
-Przepraszam,niepowinienem–chłopiecsięzaczął
jąkać,odkładajączeszytnastolik,poczymspojrzał
namnie.–Gdziemampołożyć,bypanibyłowygodniej?
-Itakniedamradyponiegosięgnąć,zresztąniemam
takiegozamiaru,schowajdoszafki.–Zamknęłamoczy.
Podpowiekamizapamiętanekształty,naktóreprzed
sekundąpatrzyłam,jawiłymisięwpomarańczowej
poświacie.Zapewneprzezświadomośćtego,
żenazewnątrzjestsłonecznie.Amożezjakiegośinnego
powodu.Nieusłyszałamkroków.Czyżbywciążtamstał?
Bezruchu?
-Jesteśtu?–rzuciłamwprzestrzeńpokoju.
-Tak,proszępani.
-Poczytaszmitendziennik.Będzieszjutro?
-Dziękujępani,pracuję,oczywiście.Będępopiątej.
Dziękuję.–odłożyłzeszytdoszafkiipospieszniewyszedł,
jakbysięobawiając,żemogęzmienićzdanie.Wkońcu
jakaśrozrywka.Jutroopiątej.Cośsiębędziedziać.Kiedy
przyjdzietagłupiaoddziałowa?Mamdosyćtegoszpitala.
Dosyćtego,żeniemogęsięruszyć,dosyćwszystkiego.
Dojasnejcholery,niechktoścośzrobi!Takniedasię
żyć!