Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Spró​bujmyde​cy​duję.
Pielęgniarkazwerwąodpinaotaczającemnie
urządzenia,zsuwaklipszmojegopalca,anastępnie
po​magamisięde​li​kat​nieunieść.
Gdytylkotorobię,pomieszczenieponowniewiruje.
Odruchowosiękulę,aleręcepielęgniarkimocnomnie
trzy​mają.
Sie​dzę.
Muszęprzyznać,żeztejperspektywywszystko
wygląda...odmiennie.Łazienkosypialnia,jakwcześniej
nazwałam,jestnajzwyklejsząnaświeciesalą,wktórej
pielęgniarkiczuwająnadpacjentamidochodzącymi
dosiebieponarkozie.Tużnaprzeciwkomojegołóżka,
opróczowiniętegowkołdrępanaZbigniewa,mieścisię
jeszczeogromnebiurko,zaktórymsiedządwiekobiety,
pochłoniętewypełnianiempapierów.Zaichplecamiwisi
tablica,zapisanaróżnorodnyminotatkamiinumerami
telefonówdoposzczególnychoddziałów.Jesttegotyle,
żeodsamegopatrzeniapokójznówwirujemiprzed
oczyma.
Kręcisięwgło​wie?pytapie​lę​gniarka.
Tro​chę.
Dobrze,posiedzipanijeszczechwilkę,apotem
spró​bu​jemywstać.
Przyjmujęjejsłowawmilczeniu,chłonąckolejne
detale.Tymrazemzamiastnapomieszczeniuskupiam
sięnaso​bie.
Mojespojrzenieuciekawstronęzgięcialewegołokcia,
wktórymtkwiróżowywenflon.Mamszczerąnadzieję,
żespływającezajegopomocąlekitojakieśśrodki
roz​ja​śnia​jąceumysłiha​mu​jącebzdurnepo​my​sły.
Brzuchponownieprzypominaoswoimistnieniu,
donośniebulgocząc.Łagodnymgestemgłaskania