Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Henryku,popatrz.Tochybakrew,prawda?
–Możektośpotrzebujepomocy–rzekł.
Brnęliśmypowoliwtamtąstronęprzezzbutwiałeliście.
Henrykznaczniemniewyprzedził,alenicdziwnego,skoro
bolałamnienogawkostce.Chybajązwichnąłempodczas
upadku.Wpewnymmomenciestanąłiodwróciłsię
przerażonywmojąstronę.
–Cotamzobaczyłeś?
–Chodźisamzobacz,Geoffreyu.
Wliściachleżałaludzkadłoń.Byłaokrwawionaibrudna
odziemi.Zaciśniętapięśćściskałajakąśszmatkę,może
chustę.Ztejodległościdokładnieniewidziałem,
cotomogłobyć.Brnąłemdalejprzezliście,ażpoczułem
zapachkrwi.Uznałem,żejeśliszybkostądnie
odejdziemy,tozwymiotuję.
Henrykodgarnąłliście.Ichcienkawarstwaprzykrywała
trupadorosłegomężczyzny.Ktośgozepchnąłwdół.Miał
modneubraniezwyprawionejskóryłosia.Zjegotorsu
sterczałkrótkibełtzkuszy.Pomyślałemmimowolnie
oczłowiekuzkuszą,któregospotkaliśmywcześniej.
Czyżbyśmynatknęlisięnamordercę?Sprawabyłabardzo
zagadkowa.
Henrykzabrałchustę,którąmartwykurczowościskał
wdłoni.Nigdyniewidziałemtakiegomateriałunawet
wśródrzeczymejmatki,któralubiłagustownetkaniny.
–Zostawto!–krzyknąłem.–Tobyłojego!Nieokradaj
go!
–Onjejjużniepotrzebuje–odrzekłHenryk.–Popatrz!
Rozwinąłchustę.Nadelikatnymmaterialeznajdowały
sięwyraźnerysytwarzybrodategomężczyzny.Niebył
tojednaknamalowanyobraz.Nigdyniewidziałemczegoś