Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–oznajmiłalekarka.–Właściwiekażdyztychwyników
jestzły.
Naglepokójzacząłdziwniewirować.Patrzyłam
naMamę,próbujączrozumieć,cowłaśnieusłyszałam.
Czytonaprawdęsiędziało?
–Wystawięskierowaniedoszpitala–kontynuowała
doktorMarynowska.–Tamzrobiądodatkowebadania
iustalimy,cosiędzieje–dopowiedziała.
Okazałosię,żedoszpitalatrzebabyłozgłosićsięjuż
wponiedziałek.Jeszczedługoporozłączeniusiępani
doktorściskałamsłuchawkę.Siedziałambezruchu.Każdy
wynikbyłzły.Cotooznaczało?Coterazbędzie?
Wtedyjeszczeniewiedziałam,żetobyłpoczątek
podróży,naktórąniebyłyśmyprzygotowane.Początek
drogi,którabyławyboistainiepewna,alewktórą
musiałyśmyrazemwyruszyć.
Tobyłtrudnyweekend.Trudnywsposób,któregonie
dasięprostoopisać.Byłcichy,ajednocześniepełen
szeptów.Czasmijałwolno,alejakbynamprzemykał
międzypalcami.Mamanigdyniebyławszpitalu,poza
porodemmoimibrata.Terazmusiałasięspakować,
ajaniemogłamuwierzyć,żetosiędziało.
KiedyprzygotowywałamdlaMamyjedzenie,leżała
zamyślonanakanapieipatrzyławsufit.Podałamjej
ciepłyposiłek,podniosłasięizjadłaspokojnie,jakby
chciałapoczućkażdysmak,każdykęs.Jakbychciała
zapamiętaćwszystko.
–Bardzopyszne,kochanie–powiedziała,uśmiechając
siędomnie.–Dziękuję.