Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Lorencbyłjużtylkokrokodstolika,kiedyjegowzrok
padłnadrugązpań.Wczarnejsuknizdługimi
rękawamiwyglądałaczarująco.Toaletydopełniała
takiegosamegokolorutorebka,awewłosachlśnił
brylantowydiadem.Miałaastenicznąbudowęibyła
piekielnieprzystojna.
–Szanownepaniewybacząmojąśmiałość–skłonił
sięnisko,pamiętając,żeprzypierwszymspotkaniu
niecałujesiędamwdłoń–alezauważyłem,
żepozbawionesąpanietowarzystwaipomyślałem,
żeswojąskromnąosobąmógłbymczarującympaniom
umilićczas.
–Akimpanjest?–Ta,którąpodporucznik
podejrzewałosalonowemaniery,niezamierzała
przebieraćwsłowach.
–Paniepozwolą,żesięprzedstawię.–Całyczasstał
obokstolika.–EdmundLorenc.–Skłoniłsięrazjeszcze.
–Nieznam.–Prychnęłalekceważąco.
–Jateżnieznam...–Pięknośćwczarnejsukni
odezwałasiędużouprzejmiejszymtonem.Przy
odrobiniewyobraźnimożnanawetbyłouznać,żeosoba
podporucznikająniecozainteresowała.Niskiniebył,
aniecopociągłatwarzmogłabysiębardzopodobać
kobietom,gdybyniejedenfeler:przesadniedużynos.
–ZktórychLorenców?–Ta,któraodezwałasięjako
pierwsza,poprawiłaopaskęnawłosach.
–Zżadnych!–warknąłwmyślach,nagłosjednak
powiedział:
–Paniepozwolą,żesięprzysiądę?
Damawczarnejsuknijużmiaławyrazićaprobatę,
alekoleżankapowstrzymałajągwałtownymruchem
dłoni.