Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wstronęulicy.Koledzyoczywiścieruszylizanim.
PocząteksierpniaprzyniósłWarszawieupalną
pogodę.Paniewlokachikwiecistychsukienkachoraz
mężczyźniwjasnychletnichgarniturachspacerowali
pomiejskichulicach,starającsiętrzymaćcienia.
ImbliżejJurekbyłdomu,tymwięcejnachodnikach
widziałŻydówwtradycyjnychchałatachizpejsami.Gdy
zzaroguwyjechałtramwaj,chłopakniezastanawiałsię
długo,tylkowskoczyłnastopieńpojazdu,choćmatka
nierazprzestrzegałagoprzedpodobnymiakrobacjami.
Ósemka,dzwoniącdonośnie,skręciłazeStawekwDziką.
Jerzynieczekał,bydojechaładoprzystanku,tylko
zwinniezeskoczyłnabrukowanąulicęirozejrzałsię
baczniewokół.Palącesłońcewłaśniesięchowało
zapierzejąkamienicpoprzeciwnejstronie.Zerknął
odruchowozaramięiprzymrużyłoczyporażoneodbiciem
światławoknachrodzinnejkamienicy.
Jureczku,zajrzyjdonas!rozległsięmęskigłos
zdrugiejstrony.
Chłopakspojrzałwstronężydowskiejpiekarni
iuśmiechnąłsięserdecznie.Piekarzpodkręcałwąsa,
patrząc,jakubranywpumpyikaszkietmłodzieniec
zwinnielawirujepomiędzysamochodamiifurmankami.
Dousług,panieWarszawski.Jurekprzystanąłtuż
przedpiekarzem.Mąkępomócwnieść?Alboskrzynki
nazaplecze?
Gdzietam.Dotegojamampracowników,złoty
chłopczeroześmiałsiępiekarz.Tymnielepiej
powiedz,czegochceszodmojejcórki.Ładna,nieprzeczę,