Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
obarierkę,alemilicjanciokazalisięsilniejsi.Wlekli
oskarżonegowstronędrzwi,atenniedawał
zawygranąidalejkrzyczał:
–Całąprawdęmówię!Niemartwsię,Zdzichu!Nie
martwsię!Proszę,zaprawdętosięwyprowadzazsali.
TojestPolskaipraworządność!–Ostatnie,ledwo
słyszalnesłowa,dobiegłyjużzkorytarza.
Nasalizapanowałakompletnacisza,ludziesiedzieli
jaksparaliżowani.Dopieropochwilizaczęliszeptać
międzysobą.Joachimwyłowiłczyjeśsłowa:
–ToJanMarchwicki,tenzuniwersytetu.Profesor!
Niektórzyzpodziwemkiwaligłowami,żeniebałsię
wykrzyczećtakichrzeczy,innioburzalisię
nabezczelnegobandytę,któryśmiecokolwiekmówić
ipróbujezwalaćwinęnainnych.Przytłumionygwar
narastał,ludzieniezwracalijużuwagi
namundurowychaninaoskarżonych,doktórych
docierałyurywkirozmów.Kilkaminutpóźniejsala
jeszczerazzamarła.Milicjanciponowniewprowadzili
JanaMarchwickiegoigdytylkoznalazłsięnamiejscu,
rozległsięgłoswoźnego:
–Proszęwstać,sądwchodzi!
Ludziepoderwalisięzhałasemzkrzeseł.Sędziowie
iławnicyspokojniezasiedlizastołemnascenie.
WgłowieJoachimaznówożyływspomnienia.Minęłyjuż
czterylataodczasu,gdysamsiedziałnaławie
oskarżonych.Byłprzerażonyiskołowany,niemiał
zielonegopojęcia,cogoczeka.Wszystkopotoczyłosię
bardzoszybko;zanimcokolwiekdoniegodotarło,
sędziaogłosił,żeskazujegonatrzylatapozbawienia
wolności.Niebardzowiedział,cotoznaczy,poczterech
miesiącachwareszcieśledczymwyobrażałsobie,
żezakładkarnyniemożebyćgorszy,jednakokazało
się,żemoże.Naglecośścisnęłomużołądek,taksamo
jakwtedy.Wustachpoczułsłodkawysmak,falagorąca
uderzyłamudogłowy,awskroniachzaczęłopulsować.
Zrobiłomusięsłaboiztrudemłapałpowietrze.
–Proszęusiąść–wezwałzebranychwoźnyiznów
podniósłsięgwar.