Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział4
Martin
Siedziałemwtejklitcedwametrynadwa,zwanej
potoczniemoimgabinetem.Przynajmniejmogłemsię
pochwalićfaktem,żegomam.Niekażdydetektyw
natozasługiwał,alejednocześnieżadeninnynie
podwyższałstatystykrozwiązanychsprawztaką
prędkościąjakja.Byłemnajlepszy,więcmusiałembyć
jaktakitraktowany.
Uderzałemwprzyciskinaklawiaturzezzawrotną
szybkością,wyszukującinteresującemnieinformacje.
Uniwersytetmógłbyzainwestowaćwlepsząochronę
danychosobowychswoichstudentów,botaknaprawdę
każdygłupimógłbysięwłamaćdoichbazydanych.Nie
musiałemnawetbłagaćMeieraodostępdosystemuani
prosićopomocnaszychinformatyków.Samniemiałem
większychproblemów,byprzejrzećteczkiswoich
„podopiecznych”.
Kliknąłemwnazwisko,apołowęmojegoekranuzajęło
zdjęcieuśmiechniętejszatynki.Przesunąłemwzrok
nadrugąpołowęmonitoraizacząłemczytaćdane
dziewczyny.
LenaLange,dwadzieściasześćlat,absolwentka
studiówmagisterskichnawydzialepsychologii,sierota.
Rodzicezginęliwwypadkusamochodowym,aona
wychowywałasięwrodzinachzastępczych.Mogłem