Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Mężczyznanieporuszyłsię,aniteżnazapytanienieodparłani
słówka.
—Nopowiedz,jaksięczujesz?—nalegałahrabina—Przyszedł
tujedenpan,malarz,wodwiedziny...Jestniespokojnyotwoje
zdrowie...
—Bardzodobrze!—rozległsiępochwiliapatycznygłos
wpokoju.
—Amożechceszznimpomówić?
—Nie!—zabrzmiałorówniesucho.
SkinęławstronęKrzesza.
—Chodźmyjuż!—wyrzekłacicho.—Chybawystarczy!Atak
łatwomożesiępowtórzyć!
Malarz,mocnozawstydzonyteraz,skinąwszynapożegnanie
szaleńcowigłową,podążyłdosąsiedniegobuduarku,kędygestem
gozapraszahrabina.Och,czemużnieodwróciłsięwtejchwiliinie
zaobserwowałwielceciekawegozjawiska.Mianowicie,wzroku
mężczyzny,siedzącegowfotelu.Bowzroktenwpijałsię
zniewymownąnienawiściąwkobietę,azjakimśniemymwyrzutem
wmalarza...Wydawałosię,żeobłąkanychceprzemówić,jużporusza
wargami,azwierzęcywproststrachzatrzymujesłowanaustach.
LecztegowszystkiegoniezauważyłKrzeszinibyzahypnotyzowany
wszedłdobuduaru.Wszelkiepodejrzeniaopuściłygocałkowicie,
apociągałojedno...pięknakobieta.
—Nocóż?Uspokoiłsiępan,nareszcie?—rzekła,patrzącnań
niecoironicznymwzrokiem.
—Wrzeczysamej,panihrabino,przykrenieporozumienie.
—No,nicstrasznegosięniestało!—uprzejmiemówiładalej.
—Mójmążjestwpółsparaliżowanyiulegatymokropnymnapadom...
Łatwomógłpanposądzić,kiedywzywałopomoc,
żeniebezpieczeństwomugrozi...Niepanpierwszy...Bywałyjuż
podobnewypadki...Omojeżycieniejestdopozazdroszczenia...
Krzeszacośukłułowserce.
—Naprawdę,niewiem,jakprzeprosić...
—Wcalesięniegniewam!—odparła.—Chybawzajemnienie
mamydosiebieżalu!...
Malarzczuł,żepotemoświadczeniu,powinienskłonićsięiodejść.
Siłajakaśjednakprzykuwałagodomiejsca.Płomiennywzrokpięknej
paniprzeszywałKrzeszanawskroś,budzącdziwnedreszcze.Czyż
nigdyniemiałujrzećjejwięcej?
—Gdyby...gdyby...—jąłbełkotać.