Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ2
G
Najwyraźniejchcieli,żebyprzyjęciawpałacutrwałybezkońca.
ościezostaliznaczniedłużej,niżuważałemzawłaściwe.
Nawetwtedygdymieszkańcypałacużyczylibysobie,żebysię
skończyły.
OddałembardzopijanegodygnitarzazFederacjiNiemieckiejpod
opiekęgwardzisty,podziękowałemwszystkimdoradcomkrólewskim
zaprezentyiucałowałemdłońniemalkażdejdamy,któraznalazłasię
dzisiajwpałacu.Moimzdaniemwypełniłemjużswojeobowiązki
ichciałemtylkospędzićkilkagodzinwspokoju,alekiedypróbowałem
wymknąćsiępomiędzyociągającymisięgośćmi,zatrzymałymniepara
szafirowychoczuiuśmiech.
UnikaszmnieoznajmiłaDaphneżartobliwymtonem,ajej
melodyjnyakcentłaskotałmojeuszy.Wsposobiejejmówieniazawsze
byłocoś,coprzypominałomuzykę.
Wcalenie,alebyłowięcejludzi,niżsięspodziewałem.
Obejrzałemsięnagarstkęgości,którzyzamierzalichybaoglądać
wschódsłońcazpałacowychokien.
Twójojciecuwielbiaurządzaćprzedstawienia.
Roześmiałemsię.Daphnedomyślałasięwielurzeczy,którychnigdy
niepowiedziałemnagłos.Czasemtrochęmnietoniepokoiło.Ile
rzeczypotrafiławemniedostrzec,ajaotymniewiedziałem?
Chybatymrazemprzeszedłsamsiebie.
Wzruszyłaramionami.
Tylkodonastępnegorazu.
Staliśmywmilczeniu,chociażwyczuwałem,żechciałabydodaćcoś
jeszcze.Przygryzławargiizapytałaszeptem:
Czymożemyporozmawiaćwczteryoczy?
Skinąłemgłową,podałemjejramięizaprowadziłemdojednego