Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
22
WśródłódzkichŻydów...
chwilęwyfrunąstraszączabieganychludzi.Jedenrząddomówbiegnieodrynkudaleko
wgóręiMoszemuzdajesię,żesięniekończy.Rynekjestmały,alewypełnionyludźmi.
Stojąprzystolikach,straganach.Nakażdymstoliku,nakażdymstraganiewszelkiego
rodzajutowary:buty,damskiewiązanetrzewiczki,walonki,dziecięceskarpetki,sterta
mydła,kupkacukru,worekgrochu,worekmąki,torebkakawy,paczuszkiherbaty.
Zjednegostolikadochodzidrażniący,octowyzapachunoszącysięzcienkiegoblaszanego
kominka.Tonczajnik”bezścianek,tylkozżelaznymdaszkiem.Tuprzytymstraganie,
możnadostaćszklankęherbaty,świeżąpajdęczybułkę,aukradkiemiwódeczkę.
Inowłodzerstoiiniemożesięnadziwić.Cudagofascynują.Rynek!Rynek,jak
wInowłodzu,ajednakinny.Niechnotylkozapadniecisza,auporządkujeswoje
rozpierzchniętemyśli:jakiżtodziśmamydzień?Zdajesię,żeśrodę.Tak,środę.Wczoraj
byłwtorek.Racja,wtorek.Takwyliczył,żebyzdomownikamiprzybyćtupewnego
pięknegodnia,kołowtorku.Dziświęcśroda.Jaktomożliwe,bywzwykłąśrodębyłdzień
targowy?Igdziesiępodzialichłopi?Awozyztowarem,zkurami,cielakami,świniami.
Wuszachgrałamumelodiasztetlowegojarmarku,zgęganiem,świńskimkwiczeniem,
końskimrżeniemigojskimipijakami,swojskiedźwięki.Ogarnęłagotęsknotazadomem
ojców,miejscem,doktóregobyłprzywiązany.
Sprawdziłcałyrynek,naszŻyd,lecznieznalazłśladuchłopaczychłopki.Dziwynad
dziwami.Żydziwystawilinaulicyswojekramy,budki,achłopaninalekarstwo!
MiastowyŻydniemógłzbytdługodziwićsiętymcudom,boprzedjegooczami
wnetsięodkryłakolejnanowość.Osłupiał:zobaczyłbiegnącądółrynkukolejnąuliczkę
pełnądomkówiciemnych,pobrzegiwypakowanychsklepików.Iciekawarzecz:
frontowymidrzwiamiioknamidomkitestojąnawzniesieniu,natomiastichtylnaczęść
klęczywdolinie.Inowłodzerciężkopodnosiłnogi,gapiłsię.Niczymciekawskichłopiec
zapuściłsięwbocznąuliczkę,odrywającąsięodczterobocznegorynku.Cuda!Uliczka
niczymmałemiasteczkoszumi,rozbrzmiewaodgłosamikramówiklientów,aodtyłujej
podwalinypłucząsięwgłębokiej,szerokiejwodzie,odktórejwońdochodzitaka,że
rozpieraskronie.
RuszyłMoszeciemnąuliczkązeskładzikami,przezlukimiędzydomami,kurwącej,
śmierdzącejwodzie.Stawiałniepewnekroki,jakbystąpałpojajach.Bałsię,by,brońBoże,
niewdepnąćbutemwbagno.Wie,żeniedalekojezioraczyrzeki,ziemiajestrozmiękła,
przemoczona,niebezpiecznieniąchodzić.Przestraszonym,azarazemzadziwionym
wzrokiemprzyglądałsiętosklepikomznajdującymsięnagórze,naulicy,towwodzie
kłębiącejsięwdole,niedalekoruin.Skołowanyzastanawiałsię:Jaksięstądruszyć,skoro
wodastoiniczympłot!Jakprzejść,gdysięchceiśćdalejwdół,trafićdowsi?Coza
pech!Aoczymubłyszczały.
WwyobraźniInowłodzerstalewidziałchłopazeswoichokolic:solidnygojwkudłatym,
przewiązanympowrozemfutrze,zczerwoną,zawadiackąchusteczkąowiniętąwokół
szyi.Takiegochłopatrzebasprowadzićtu,dotegomiastamyślałMosze.On,Moszek,
będzieznimhandlował,takjakwdomu.Gojsięnanimpozna,alejaktuznaleźćsposób
naprzejścietejśmierdzącejwody!