Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ronda,podeszli.Onaciemna,chudziutka,mile
uśmiechnięta,onsurowy,posępny,jakbyniecogniewny.
-Czesiek...?-zapytałem.
-Jędrek...?-padłoztamtejstrony.-Notocześć!
Iobłapiliśmysię.
Przedwyjściemzlotniskastałkrążownikszos,niecojuż
przedatowany,zestosunkowomłodymkierowcą
zakółkiem.ByłtosynCzesława.Wysiadłzsamochodu
iwyciągnąłdomniełapę.
-Byliśmypociebieparęgodzintemu-rzekł.-Zwiał
cisamolot.Okay...!Wsiadaj,przejedziemykoło
cruiser
harbour.
Obejrzyszstatki.
Niepamiętam,żebymbyłpoimieniuzsynemmojego
kolegi.Ojegonarodzinachnawetniewidziałem.
Sześćdziesiątlattokupaczasu.Niemiałemjednaknic
przeciwkotemu,żebyzwracałsiędomnieperty.Zresztą
odrazuuderzyłomniemile,żemówiłpłynniepopolsku.
Ruszyliśmy.Zaszybamiciemnemajakinieznanego
mimiasta:wznoszącesięwnocneniebo,gwiazdami
okiennakrapianewieżowce,ciemnataflawody,mroczne
sylwetkiogromnychpasażerskichstatków,maszty
staregożaglowcaznawpółzwiniętyminarejachżaglami,
poczymkręta,balansującapowzgórzachdroga
zeskrytymiwśróddrzewwillami,tu,jaksprostowałIrek,
synCześka,noszącyminazwęrezydencji.
CzesławmieszkałkiedyśwsamymcentrumSanDiego.
Znienawidziłjejednak,jakmówił,ipostawiłsobiedom
wLaJolla.Długoniewiedziałem,jakwymawiaćnazwę:
Lajolla,Ladżolla,okazałosię,żewieletutejszychnazw
należywymawiaćzhiszpańska,awięcLahoja!Położona
nadsamymoceanem,oddomuCzesławadopiaszczystej
plażydzieliłoniespełnapięćminutdrogi.
Tymczasempodjeżdżamypodogromnerozłożyste
drzewa.Jestnoc,aleprześwitujeprzezniejasny
parterowybudynek.Pouniesieniuklapywprzybudówce
przechodzimyprzezgarażzastawionystarymi
samochodami.Ledwieżyjępodwudziestogodzinnej
podróży,lecztaciekawośćnowegoświata...Pytamwięc
otegraty,czytojego?Tak,toichdawne,zużytejuż