Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
czyniłybygoarystokratąpełnejkrwi.Choćzwyglądu
raczejbękart.Zwijałsięniezwykleraźnie.Wyciągnął
zkątastarąkość,wrzuciłdopojemnikanaśmieci,
otworzyłlodówkę,wyjąłzniejświeżą,wskoczył
nakrzesło,położyłkośćnastoleiwłączyłradio.Agdy
zabrzmiałanastrojowamuzyka,szparąwdrzwiach
wsunęłasięzaproszonanakolacjęsuczka.Zamerdała
puszystymogonem,poczymobojezasiedlidostołu.
Brawomniebyłokońca.Trenerkazamiastkłaniaćsię
widzom,zaapelowaładonich,bybralizeschronisk
bezdomnepsyiabyniepogardzalikundelkami,bowiem
tewyjątkowointeligentne,oczymsamimoglisię
przekonać.Jeszczerazbrawa,trącamwbokCzesława
iszepczęmunaucho,zapominającotym,żeprzecież
itakniktmnietunierozumie:
-Słuchaj,onaniepowiedziałaczegoś,comogłoby
jeszczebardziejwpłynąćnaserdecznystosunek
dobezdomnychkundelków.-Czesławzwróciłnamnie
pytającywzrok.-Onaniepowiedziała-rzekłem
-żeobywateleStanówZjednoczonychwogromnej
większościrównieżwielorasowi.Oczywiście,toimnie
uwłacza,przeciwnie,dowodziichinteligencji.
Niedosłyszałem,coodrzekł,jegosłowazagłuszyłnagły
piskwpierwszychrzędach.Toświnka,jaktoświnka,
zrobiłaświństwowidzomiprzyciskającnosemzawór
hydrantuspryskałasiedzącychbliżejareny.
AleobywateleStanówbylinietylkowielorasowi,
równieżwielowyznaniowi.Gdyzeszliśmyztrybuny,
wzacienionejalejceparkunatknęliśmysięnaosobliwą
parę.Obojeniestarzy,owyraźniemłodychtwarzach,
leczdziwniestaroświeckoubrani.Onzbrodą,wdługim
ciemnympłaszczu,czarnymkapeluszu,onawspódnicy
dokostekwwiejskejchuścienagłowie.Prowadzili
chłopca,zapewne,syna,odzianegowwywleczone
zbabcinegokufraciemnopopielateubranko.Mijając
swychrówieśnikówwdżinsach,wwielobarwnychbluzach
oblepionychdziwacznymiemblematami,prowokacyjnymi
napisami,niewydawałsiętymskrępowany.
-Tomenonici-powiedziałCzesław.-Nieuznają