Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wiłsiępodgórę,apotemprowadziłwdół.
Przejeżdżaliśmyprzezkilkamałychstrumieni,naktóre
rzuconozwalonepniaki.ZbliżaliśmysiędoCotswold.Las
najegozboczachciągnąłsięnawschódprzezwielemil,
czasamiodsłaniającpolanywypełnionesłońcem
ibzyczeniemdzikichpszczół.
Zachodzącesłońceutonęłonadlasem,adrzewa
zaszumiałydługoiprzeciągle,zwiastującwlekkim
powiewiechłódnocy.Wtejwłaśniechwiliświsnęła
strzałaizłoskotemwbiłasięwpieńzwalonegodębu.
Stanęliśmyjakwryci.
Niemamnawetmiecza,przemknęłomiprzezmyśl.
Apokażsię,zbóju,bomierzyszniedobylekogo!
krzyknąłHenrykwstronę,skądnadleciałastrzała.
Iwówczaszzarośliwyszedłniekrwawyrzezimieszek,
jaksięspodziewaliśmy,leczczłowiekwszarozielonej
opończy,wwysokichskórzanychbutachizkuszą.
Człowieku,mogłeśnaszabić!odrzekłHenryk.
Kimjesteście?zapytałnieznajomy.
Totynampowiedz,cośzajeden.Mierzyłeśdonas
zkuszy!
Przyjrzałemmusięuważniej.Byłwysokimmężczyzną
okołolatczterdziestu,zdługąbliznąbiegnącąwzdłuż
lewegopoliczka.Niemożnazapomniećtakiejtwarzy,jeśli
jużrazsięujrzało.
Corobiszwlesiezkuszą?dopytywałem.
PodróżujędoGloucester.Wiozęlistdlatamtejszego
biskupaodkrólowej.Strzeliłemzkuszy,ponieważ
myślałem,żejesteściezbójcami.Telasysłyną
zrzezimieszków.
Jaksięnazywasz,panie?zapytałHenryk.