Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
6
Czternastazbliżałasięcorazbardziejiczułemcoraz
większenapięcie;marzyłemnawet,żebyczastrochę
zwolnił.Alekiedygodzinanadeszła,aKongJiewciąż
niebyło,poczułemjednocześnieulgę,upokorzenie
izłość.Kobiety,docholery,wyzawszeprzedwyjściem
musiciesięczesać,stroić,przebierać,żebytylko
wyglądaćjaknajlepiej!Zawszemaciewytłumaczenie
naswojespóźnialstwo.Ajeślijakiśdrobiazgjestnie
powaszejmyśli,potraficieottak,bezwyjaśnienia,nie
wywiązaćsięzumowy.
O14:30wyszedłemnaklatkęiwyjrzałem
napodwórko.Niebyłonawetnajlżejszegopowiewu,
jasnysłonecznyblaskpadałnakostkębrukowąigęste
koronydrzew.Liściepołyskiwały,wartownikstał
samotnie,przedbramąpędziłysamochody,szurając
głośnooponaminaprogachzwalniających.Pomyślałem,
żeKongJiejużnieprzyjdzie.Wróciłemdomieszkania
ikredąnapisałemnaścianie:„Człowiekplanuje,Niebo
decyduje”.Możetrzebapoprostuprzejśćdoplanu
B,znaleźćbylekogoijuż.Siedziałemtępoprzezchwilę,
apotem,tkniętyjakimśprzeczuciem,otworzyłemdrzwi
–była!Akuratrozmawiałazwartownikiem.Zobaczyła
mnieipomachałamiręką.Ubranabyławśnieżnobiałą
koszulkę,niebieskiespodnieodszkolnegomundurka
isneakersy.Włosyzwiązaławkońskiogon.Prosto
iskromnie.Pewnieprzezto,że–jaksądziła–miałasię
spotkaćzciotkąszkolnegokolegi.Twarzmiałaróżaną,
awłosygęstetąkipiącągęstością,któraświadczy