Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Dolicha!–zawołał.–Tocośniesłychanego!Wpuszczonotutego
człeczynę.A!Koronocierniowa!Cozapostawa!
Począłsięśmiaćserdecznie.
–Słowodaję–myślałBertrand–kpisobiezemnie?Czy
todouwierzenia?
I,duszącsięześmiechu,dodał:
–Onjestwspaniały!
TymczasemRobert,słyszącśmiechtowarzyszazastanowiłsię.
–Jesttoprzecieżjarmark–myślał–tenobdartusmógłzabić
naroguulicyjakiegośkupca.Ajeślimapełnekieszenie?Mamochotę
nawiązaćznimrozmowę.
–Ktowie–rozważałrównocześnieBertrand–tutajmożnaspotkać
każdego.Kapturnieczynimnichem.Tostraszydłomogłodokonać
wczorajjakiegonapadu.Agdybytakmiałpięknepieniądzewswych
paskudnychkieszeniach?Napadamnieochotazaznajomićsięznim.
Robertzbliżyłsię.
–Panieszlachcicu,siękłaniając...–rzekłsztywnosiękłaniając.
–Panieszlachcicu...–zacząłwtejsamejchwiliBertrandzgięty
ażdoziemi.
Równocześniewyprostowalisię,jaknaciśniętesprężyny.Akcent
mowyRobertauderzyłwdziwnysposóbdelikatnysłuchBertranda;
nosowawymowaBertrandawstrząsnęładusząRoberta.
–Niebójsię!–zawołałostatni.–Zdajemisię,żetotengałgus
Paspoal!
–Kokardas!MistrzKokardas!–krzyknąłNormandczyk,którego
oczyłatwedopłaczu,tonęłypoprostuwełzach.–Czytonaprawdę
ciebiewidzę?
–Zkrwiikości,kochaneczku!Cierniowakorono!Uściskajmnie,
skompkodroga!
Roztworzyłramiona,Paspoalpadłmunapiersi.Itrwalidługo
wuścisku.Wzruszenieichbyłoprawdziweigłębokie.
–Dosyć,–rzekłwkońcu.Gaskończyk.–Mówtrochę,abymmógł
słyszećgłostwój,gałgusie!
–Osiemnaścielatrozłąki!–szlochałPaspoal,ocierającoczy
rękawem.
–Siarczyste–zakrzyknąłKokardas.–Tyniemaszchustki,
kochanku!
–Ukradzionomijąwtłoku–odparłłagodnieNormandczyk.
Gaskończykzżywościąobszukałswekieszenie.Rozumiesię,nic
tamnieznalazł.