Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Ach,ależongouwielbiał!
Biurowłaścicielażwirownimieściłosięwniedużym,
białymbudynku.Burgundowydachkontrastował
zjasnyminasypamiżwiruutworzonymidookoła.
Wdużych,nowoczesnychoknachodbijałsiębłękitnieba.
Przywejściustałydonicezkwiatami,októredbałażona
Pieczkowskiego,choćOrestnigdyjejbliżejniepoznał.
Dzieńdobrypowiedziałdosekretarki,gdywszedł
dobiura.
Byłatoschludnieubranakobietawmłodymwieku,
którazawszezwiązywaławłosywkońskiogonztyłu
głowy.Najegowidokoderwałasięodekranukomputera
inajejustachpojawiłsięuśmiech.
O!PanOrestpowiedziałaradośnie.Miłopana
widzieć.
Wzajemnieodparł,choćmiałochotękolejnyraz
upomniećipoprosić,byniemówiłananiegoper„pan”.
Niebyłjeszczetakistary,aledziewczynabyławtej
kwestiiniezwykleuparta.Szefjestusiebie?
Tak.Wolny.Właśnieskończyłrozmawiaćzkimśprzez
telefon.
Todobrze.Madlamniejakiśkurs.
Słyszałamotym.Podwójnastawka,co?
Podsłuchiwałaś?
Askąd.Sammipowiedział.Nielubikontaktowaćsię
znasząksięgowąizawszezwalatonamnie.
Aha…mruknąłOrest,poczymruszyłdogabinetu
szefa.Zapukałdodrzwi,apotemwsunąłgłowę
dośrodka.Można?
JerzyPieczkowskisiedziałnaśrodkupokojuzasolidnym,
dębowymbiurkiemiwpatrywałsięwcośnaekranie
telefonu.Byłszczupły,miałbrązowewłosyiwłożyłdziś
dopracykoszulęidżinsy.