Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Podobałsięjej,apragnącodwdzięczyćsięzato,żechwaliłPawła,
zaproponowała:
Możenapijeciesięherbatki?
Samprzecieżniebędępiłodpowiedziałwzruszającramionami.
Kiedywszyscysięzbiorą,wtedymożepoczęstujecie…
Odżyływniejdawneobawy.
„Żebyżoniwszyscybylitacy!”zapragnęłagorąco.
Znowurozległysiękrokiwsieni,drzwiotworzyłysięgwałtownie,
matkaznowuwstała.Kujejzdziwieniudokuchniweszłamłoda
dziewczynaniewielkiegowzrostu,oprostej,chłopskiejtwarzy,
zgrubymwarkoczemjasnychwłosów.Spytałacicho:
Niespóźniłamsię?
Ależnie!powiedziałChochołwyglądajączpokoju.
Piechotą?
Oczywiście.WychybajesteściematkąPawłaMichajłowicza?
Dobrywieczór.NazywamsięNatasza.
Apoojcu?zapytałamatka.
Wasiliewna.Awy?
PelagiaNiłowna.
No,więcznajomośćzawarta.
Takpowiedziałamatkalekkowestchnąwszyiprzyglądałasię
dziewczyniezuśmiechem.
Chochoł,pomagającjejrozbieraćsię,pytał:
Zimno?
Wpolubardzo.Wiatr…
Głosmiałasoczysty,dźwięczny,ustamaleńkieipełne,całabyła
okrągłaiświeża.Rozebrawszysię,potarłamocnorumianepoliczki
małymi,czerwonymiodmrozurękamiiprędkoweszładopokoju,
głośnostukającobcasamibucików.
„Chodzibezkaloszy”pomyślałamatka.