Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Jestempsychoterapeutą–wyjaśnił.
–Psychologiem?
–Lekarzemduszy.
–Tojestjakaśróżnica?–spytałazciekawością.
–Powiedziałbym,żeraczejtak.
LivięAntoniettęjeszczebardziejtozaintrygowało.
–Czynaprawdęmożnaleczyćdusze?
–Chciałbymumiećciodpowiedzieć.–Giovanniuśmiechnąłsię.
–Umówmysię,żektóregośdniawyjaśniszmitolepiej
naspokojnie–powiedziała.
Zabrzmiałotojakobietnicaalbozaproszenie.Miaławewłosach
wstążkę,takinawykzmłodości.Kiedysiężegnali,wjejoczach
przemknąłjakiśbłysk.GiovanniposzedłdalejulicąGrimaldiego
iruszyłwdółażnaplacŚwiętegoRocha.Mimisiedziałprzeddomem
naswoimkrzesełkuiwyplatałsprawnymirękamikoszyki,które
późniejsynPierosprzedanatargu.Zimnywiatrzpółnocyzawiewał
odstronykasztanowegolasku,nienapotykającnażadneprzeszkody
wzdłużbitejdrogi,kończącejsięnieopodalziemnegonasypu.Mimi
pozdrowiłgoizaprosiłnakawęwzmocnionąanyżówką.Znał
gooddziecka,aleteraztraktowałzpewnymrespektem,jakby
dokońcaniewiedział,zkimmadoczynienia.Giovanniprzysiadłsię
doniego.Wychowałsięwtejdzielnicy,aterazwidziałjąopustoszałą
ipozbawionąsmarkaczykręcącychsiędokoła.
Podrugiejstronieulicy,nalewoodwybrukowanegoplacu,
znajdowałasiębramaliceumogólnokształcącego.Okołopołudniaplac
wypełniałsięuczniami.Lubiłwychodzićotejporzednia,wtedy
wracałotużycie.Śmiechyiradośćmłodzieżypodnosiłygonaduchu,
sprawiały,żeczułsięmniejobco.Wypełniałypustkętychuliczek,
skazanychnawyniszczenie,takżewjegopamięci.
Pocotuwrócił?Cochciałodnaleźć?Matkijużniema,alejegodom
pozostałjedynymmiejscemmogącymmuzapewnićjakieś
schronienie,domzestarymipokojami,którewciążudzielały
mugościny.PomógłMimiemuprzeciągnąćsznurekgrubościpowrozu
międzysplotamimiękkiegojeszczedrewna,potemwypiłkawę
ipożegnałsięznim.Uderzyłgogwałtownypowiewwiatru.Ruszył
wdrogępowrotną,chowającsięcaływkurtce.Smakanyżuwustach
towarzyszyłmudosamegodomu.