Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
mabiednych–przyznałztakąminą,jakbybyłomuprzykroztego
powodu.
Chciałemdopowiedzieć,żeowszem,pozanimżadnego,ale
ugryzłemsięwjęzyk.Niemalżepołożyłemsięnaladzie,abyspojrzeć
muzbliskawtwarz.
–Czyżbyśwygrałnaloterii,staruszku?
Burknąłcośpoirlandzku.
–Wpadłeśjedyniepoto,abymniepozdrowić,synu?–spytał.
–Zadziesięćminutkończęzmianę.–Wyciągnąłwelurowączarną
szmatkęidelikatnie,aczstanowczospróbowałprzesunąćniąmojeręce
zblatu.–Sam,muszęwejśćnagórę.–Ściszyłemgłos.–Nachwilę
–dodałem,widzącchmuręnajegotwarzy.Wiedziałem,żejaksięnie
rozchmurzy,tozaczniezrzędzić.
–Tylkoniemów,żezostawiłeśpłaszczwbiurze.Widziałem,jak
wychodziliścierazem.–Uśmiechnąłsięprawieniezauważalnie,ale
zrozumiałemaluzję.Zawszeuważał,żetraktujędrogieubranialepiej
niżludzi.
–Nodobra,jesteśmykwita.–Wyprostowałemsię.–Ateraz
wpuśćmnie,Sam,toważne.
–Towbrewzasadom…
Jużmiałemmuprzerwać,wysuwającjednozwcześniej
przygotowanychwyjaśnień,alemetalowabarierkazaburczałaizapaliło
sięzieloneświatełko.
–Niemartwsię.Tozajmietylkochwilę.–Posłałemmuspojrzenie
pełnewdzięcznościipchnąłemzimnykikut.
ChociażnocnadLondynemgęstniałazkażdąminutą,wlewym
skrzydlePrizen&Forcesnadwielomabiurkamiświeciłysięjeszcze
lampy.Wotchłaniwygasłychbiurtliłysięniczymiskry
wdogasającymkraterze.Niedociekałem,któryzmoichkolegów
przesiadujepogodzinach,abywygryźćmniezpierwszejlinii.