Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
cochwilępotężnefalewiatru,którepodrywałykuniebuogromnetumanyśniegu.Wyglądało
totak,jakbyrazporaznaszczytachwybuchałygejzerybiałejlawy.Wszędzietylkogóryśniegu,
żadnychświateł,żadnychludzi.Imróztakstraszny,żeniebyłwstaniegłębiejodetchnąć.Każdy
oddechpowodowałrozdzierającybólwpłucach.
Chcącniechcąc,Witalijruszyłnaposzukiwaniedomu.Szedłprzedsiebie,niewiedząc,gdzie
jesticodalejrobić.Otulonyzewsządbiałąkołdrą,poczułsięstraszliwiesamotny.Wybierał
sobiezaceljakąśgórę,alezanimzdołałsiędoniejzbliżyć—brnącwgłębokimśniegu,dusząc
sięicorazbardziejsłabnąc—góraznikała.Totrwającyburannawiewałmasybiałegopyłu,
zmieniałichpołożenie,ichkompozycję,zmieniałcałykrajobraz.Niemiałżadnegopunktu
orientacyjnego.Lodoweszpilkiwbijałysięboleśniewodsłoniętątwarz.Zacząłtracićsiły.
Opanowałgonastrójpaniki,zrozumiał,żewłaściwieniemaszansnawydostaniesięztego
lodowegopiekła.Dotarłodoniego,żezachwilęumrze.
Wpewnymmomenciezobaczyłprzedsobądół,awdoledrewnianyparterowybudynek.
Trochęzjechał,atrochęstoczyłsiępooblodzonymstokugóry.Alebudynekbyłzamknięty
naczteryspusty.Miejscezdawałosięzaciszne.Chciałnawettamzostać,aleprzypomniały
musięwszystkieostrzeżeniadorosłych,którzymówili,żetakaciepłaniszanaśnieżnejpustyni
togrób.Wygrzebałsięwięcnagóręiruszyłdalej.Tylkodokąd?Dokądiść?Widziałjużcoraz
mniej,bośniegzalepiałmutwarzizasypywałoczy.Miałtylkoświadomość,żemusiiść,bojak
siępołoży,tozginie.Zagardłościsnąłgostrach.Zwierzęcystrachczłowiekazaszczutegoprzez
jakąśstrasznąsiłę,którejniemożeanirozpoznać,aninicjejprzeciwstawić.Siłę,którapchago,
corazsłabszegoibezwładnego,wbiałąotchłań.
Będącjużukresusił,alecochwilazrywającsię,żebyzrobićjeszczekilkakroków,zobaczył
szamoczącąsięzwichurąpochyloną,skulonąsylwetkękobiety.Dowlókłsiędoniej
iwykrztusił:
—Domnumercztery.
—Idzieszwzłąstronę,dzieciaku—powiedziałakobieta,przekrzykującwiatr.—Idziesz
wstronękopalni,atrzebaiść…o…tam.—Wskazałamurękąjednązmilionagwiazd,
zktórychskładasięDrogaMleczna.
—Tam,toznaczygdzie?—zapytałbezradnie.
—Chodź,pokażęci—usłyszał.
Kiedydotarłdodomu,panowałatampanika.Ojcieckrzyczałnamatkę:
—Musiałocirozumodebrać,kobieto,żebywysyłaćdzieckowtakiczaszdomu!
Wkładałwłaśniepłaszcz,żebywrócićdojednostkiizorganizowaćposzukiwania.
—Byłojeszczejasno,asklepjestniedaleko—tłumaczyłasięprzerażonaNadieżda.
—Bardzoźlesięczułam,brakłochlebanakolację…
—Jaoniebie,tyochlebie—irytowałsięWładimirKliczko.—Tylerazymówiłem,żejak
padaśnieg,toniewolnodzieciomruszaćsięzadrzwinawetnakrok.
—Alewtedyjeszczeniepadało—Nadieżdapróbowałabronićswoichracji.—Buranzerwał
sięniespodziewaniedopieropóźniej,aWitalikwciążniewracałi…
—Milcz!—uniósłsięojciec.—Inaprzyszłośćsłuchajuważnie,comówidociebietwój
mąż.
JeszczewnocyWitalijsłyszałdalszeodgłosykłótni.Niemógłrozróżnićprzezścianę
poszczególnychsłów,alewiedział,żerodzicewciążsięprzegadująiżetatojestciąglezły
namamę.Potemsłowazastąpiłociężkiesapanieojcairozpaczliwejękimatki.Sprawiałototakie
wrażenie,jakbytatomocowałsięzmamąioczywiściewygrywałwtejwalce,bobył
mocniejszy.PrzerażonyWitalijkuliłsięwswymłóżeczku.Niewiedział,żezaścianą,owszem,
trwajązapasy,alezupełnieinnegorodzaju…
„Kapitanokrętu”ibraciszek
„Kiedywyglądałemzimąprzezoknamojegopokojunanajwyższympiętrze,czułemsięjak
kapitanolbrzymiegookrętu,którypłyniewśródnieskończonegośniegu—wspominaWitalij.
—Wiatrwiałtakgłośnoisilnie,żeczasamimiałemwrażenie,iżścianysiękołyszą.