Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Trzebabyłosięspieszyć,boporódmógłsięzacząćwkażdejchwili.Normalniedroga
doSemipałatyńskazabierałaokołotrzechkwadransów.GAZ-69AMrozwijałnarównejdrodze
maksymalnąszybkośćdziewięćdziesięciukilometrównagodzinę.Narównej,tymczasem
zasypanaśniegiemulicabyłaprawienieprzejezdna.Wdodatkulekkityłpojazdunaśliskiej
nawierzchniwymuszałużywanieprzedniegonapędu.Nicniewskazywałonato,żenawałnica
kiedykolwiekustanie.Widocznośćbyłaniemalżezerowa,pracującenamaksymalnychobrotach
wycieraczkiztrudemnadążałyzezbieraniemzalepiającegooknobiałegopyłu.Wyraźnie
przegrywaływalkęzżywiołem.Kierowcajechałtakwolno,żelicznikwogóleniewykazywał
żadnejprędkości.
RadiBoha,Podiwiłow,bystrieje,bystriejemiotałsięnatylnymsiedzeniuWładimir.
Nadieżdatylkocichutkojęczała.Pamiętałapoprzedniporód,jaksilnebyłybólepodczas
przyjścianaświatWitalija.Obawiałasię,żeitymrazembędzietaksamo.
Niemogę,towarzyszukapitanie,naprawdęniemogęszybciejusprawiedliwiałsięszofer.
Robię,cosięda.
Śniegzasypałdrogętakdokładnie,żezcorazwiększymtrudemudawałomusięutrzymać
pojazdnaśliskiejnawierzchni.Zupełniezamarłwszelkiruch.Nieliczączłowrogiegowycia
wichru,głębokaciszazawisłanadkrajemgłuchym,odludnym,zakrzepłymwbezruchu,zimnym
itakpustym,żewtejmartwocieniebyłonawetsmutku.Rosnącewzdłużdrogiolbrzymie
drzewawyciągałydługieoblodzonegałęzie,podobnedoramiongigantów.Ichkryształowepalce
trzepotałysięwtaktprzeraźliwychpodmuchów.Pochylałysiękusobiewzapadającymzmroku,
niczymstęsknienikochankowie,czarnejednakizłowrogie.
Iwtedystałosię.Gazikzatańczyłnaoblodzonejdrodze,zarzuciłogonabok.Szofer
gwałtownieskontrowałkierownicą.Zbytgwałtownie.Zcichymszumempojazdzsunąłsię
zdrogiiutkwiłprawiecałkowiciewśnieżnejzaspie.
Boh!jęknęłaNadiaKliczko.
Wżopujobanyj!wrzasnąłwściekłykapitan,niewiadomo,czypodadresemPodiwiłowa,
czysamochodu,amożeogólniewszystkiegoiwszystkich.
Całąsiłąnaparłnadrzwiczki,odsuwającwtensposóbtrochęścianęśniegu,natyleżeudało
musięztrudemwysunąćzautanazewnątrz.Jakwytrawnydowódcarozejrzałsiędookoła,
oceniającsytuację.podachsterczeliwzaspie.Podiwiłowwłączyłwstecznybieg,alekoła
samochoduobracałysięwmiejscu.Zrobiłosięniewesoło.Niezabralizesobąrakiety
oświetlającej,żebywezwaćpomoc.Zresztąprzytakiejnawałnicysygnałostrzegawczyniebyłby
widocznydalejjaknapięćmetrów.Musielisamisięuwolnić.Niebyłoinnejmożliwości.Gdyby
dzieckoprzyszłonaświattutaj,niemiałobyżadnychszans.Zamarzłobynakość.
WspólniezżołnierzamiWładimirrzuciłsiędoodgarnianiaśniegu.Pracowaliciężkoprzez
kilkaminut,wzupełnymmilczeniu,zzaciśniętymizębami.Wkońcuudałoimsięwykopaćdość
szerokąjamę,natyleszeroką,żebyoprzećręceomaskęiwtensposóbspróbowaćwepchnąć
samochódzpowrotemnaulicę.Podiwiłowusiadłponowniezakierownicą,włączyłwsteczny
idelikatniemanewrowałgazem.Gazikdrgnąłiprzesunąłsięodobrymetrdotyłu.Wtym
momencieKliczkoiKowaliowstracilioparcie,miękkiśniegusunąłsiępodichbutamiirunęli
wśniegjakdłudzy.
Podnieślisię,ciężkooddychająciotrzepującześniegu.
Jeszczerazzarządziłkapitan.Musiwkońcuruszyć.Bladinsyn!
Spróbowaliponownie,napierająccałąmasąciałairesztkamisił,któreimjeszczepozostały.
Kichali,stękaliimobilizowalisięjakmogli.Wydawałosię,żetrwatocałąwieczność,alekoła
złapaływreszcietrochęprzyczepności.Centymetrpocentymetrzeprzesuwaliauto,gazik
stanąłwreszcienadrodze.
DoszpitalawSemipałatyńskudojechalidosłowniewostatniejchwili.Pielęgniarkinatychmiast
przewiozłyNadieżdęnaizbęporodową.Nadranem25marca1976rokupaniKliczkowydała
naświatniemowlępłcimęskiej.NacześćojcanadanomuimięWładimir.Władimir
WładimirowiczKliczko.„MynazywaliśmygoWołodymyropowiadaWitalij.Trochęw
odróżnieniuodtaty,apozatymdlatego,żetakbrzmiukraińskawersjategoimienia”.