Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział3
Semipałatyńsk.Opiekun
DzisiejszySemej,do2007rokuSemipałatyńsk,miasto,wktórymprzyszedłnaświat
Wołodymyr,założonezostałow1718roku,jakowarownia,osiemnaściekilometrównapołudnie
odobszarudzisiejszegogrodu,wpobliżuruinklasztorubuddyjskiego,składającegosięzsiedmiu
budynków,odktóregowzięłasięnazwa.OdXIXwiekubyłmiejscempolitycznychzsyłek.
Wlatach1854—1859przebywałtupisarzFiodorDostojewski,którysłużyłjakożołnierz
wbatalionieliniowym.Rozwójmiastanastąpiłdopieropodoprowadzeniuliniikolejowej
zSyberii,w1906roku,orazpozakończeniubudowyKoleiTurkiestańsko-Syberyjskiejwroku
1931.
„Kiedysięobudziłem,nikogoniebyłowdomu—opowiadaWitalij.—Nieruszałemsię
złóżka,dopókiniewróciłojciec.Jegopłaszczmundurowybyłtakbiały,jakwdniu,wktórym
czekałnanasnastacji.Stałprzedemnąikichał,aleśmiałsięjednocześnieoduchadoucha.
Pokrywającagowarstwaśnieguzaczynałasiętopić.Podpodeszwamijegobutówzaczęłasię
tworzyćogromnakałuża.
—Agdziemama?—zapytałem.
—Pojechałanatarg.
—Żebyprzywieźćbraciszka?
—Tak.
Byłemokropnierozczarowany.Takdługorezygnowałemzesłodyczy,aterazniemogłembyć
przywyszukiwaniubrata.Ojciecchybazorientowałsiępominiewmoimstanieducha.
—Zpewnościązrobiładobrywybór—pocieszyłmnie.—Jutropojedziemydoniej
iobejrzymysobiechłopaka.
Ojciecwziąłmniedoszpitala,takjakobiecał.Jednakdośrodkaniemogłemwejść.Takiebyły
przepisy.Musiałemsięzadowolićstaniemprzedszpitalemipatrzeniemwoknodrugiegopiętra.
Widziałemtylkomałe,białezawiniątko,któremamatrzymaławrękach.Itomiałbyćmójbrat?
Ztejodległościniewidziałemnawetjegogłowy.
Kiedywróciliśmydodomu,ogarnęłymniewątpliwości.Skarbonkawkuchniwciążjeszcze
stałaibyłataksamociężka,jakprzedtem.Wydawałosię,żeanijednejkopiejkiniebrakuje.
Jeżelimambyćszczery,mojeoczarowaniebraciszkiemszybkominęło.Dotejporytojabyłem
głównympunktemzainteresowaniarodziców,aterazwszystkosięodwróciło.Wszystkokręciło
sięwokółWołodymyra.Nigdyniewidziałemmoichrodzicówtaktroszczącychsię:biegalitotu,
totam,żebytylkomałemubrzdącowiumilićżycie.Tobyłotrudnedozaakceptowania,
najchętniejuciekłbymgdziepieprzrośnie.Kiedymaluchswoimkrzykiembudziłnaszesnu,
rodzicenatychmiastwyskakiwalizłóżka,żebygouspokoić.Jateżmiałemochotępłakać,bonie
mogłemspać,aleonizdawalisiętegoniezauważać.
Zpoczątkubyłemwściekły,potemtylkotrochęsmutny.Pewnegodniabraciszekspał,
ajabyłemwdomusamzmamą.Popatrzyłemnaniąpełnymiłezoczami.Jakdługoznosiłem
swójból?Tydzień?Miesiąc?Dlamnietobyławieczność.Terazwyskoczyłotozemnie
wpostacirozpaczliwegokrzykuopomoc:
—Mamusiu,tymniejużniekochasz!
Uśmiechnęłasię,podeszładomnieiwzięłamojągłowęwswojeręce.Byłbymsiępewnie
rozryczał,aleobjęłamnieczule.Wkońcuchciałembyćichdużymchłopcem.Pozatymojciec
zawszemówił,żeprawdziwimężczyźniniepłaczą.Podczasgdyjakopięciolatekstarałemsię
zachowaćjakdorosłymężczyzna,mamamówiładomniesłowa,któremiałymniepocieszyć.
—NaszWowajestnajmniejszywrodzinie—powiedziała.—Dlategomamyobowiązek,ja,
ojciecity,dbaćoto,żebymusięnigdyniczłegonieprzydarzyło.Nigdy.
DzisiajWołodymyrijajesteśmyjużoddawnadorosłymiludźmi.Mamyoddzielnemieszkania
itylkoczasamijeździmyrazemnaurlop.Alewidzimysięczęsto.Każdyznaswziąłswojeżycie
wewłasneręce.JamamNatalię,cudownążonęitrojedzieci.Mojąwłasnąrodzinę,którą