Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
8
Wpierwszychdniachlipcachłodnywiatrodwschodu
pchałciężkiechmurynadWarszawę.Padałoodkilkunastu
dni.Prognozypogodynienastrajałyoptymistycznie.
MinisterBraunłypnąłokiemnagościa.
Tosięźledlanasskończy!powiedział.Najpierw
śmiertelnepobiciestudentawKrakowie,potem
zabójstwowliceumPułaskiego,aterazporwaniecórki
człowiekazlistynajbogatszychPolaków!Cojest
znasząpolicją,paniekomendancie?
Mamypecha.
Pecha?
Zbiegniefortunnychzdarzeńopowiedział
komendant.Niemalwtymsamymczasie.
No,aleprzecieżtakniemożebyć!Trzebacośzrobić!
Musimy...
My?Topanjestodtakichspraw.
Toniemojawina.
Aczyja?Ministeruderzyłdłoniąwstół.Moja?
Tojasiębędęmusiałtłumaczyćztegoprzedkamerami.
Icoimpowiem?
Komendantgłównypolicjinieodpowiedział.Uniósł
podbródek,przełknąłślinęispojrzałkątemokanaposła.
Wagniewscystaralisięzainteresowaćsprawąwszystkich
ludzipolityki,którychznał.
Tomożeoznaczaćkoniecmojejkariery!wycedził
przezzębyBraun.
Myślałemotymi...
Napanamiejscu,generalepowiedział,niereagując