Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wytrzymadługo.
–Jezu,tyznowuzaczynaszztymkotem…–sapnąłMariusz
ipokręciłgłowązdezaprobatą.Ogólnierzeczbiorąc,uważał,
żesąniezmierniezgranymmałżeństwem,alejedynympunktem
zapalnymbyłwłaśniewłochatyczworonóg,którystanowiłgłówne
źródłokonfliktów.–Zakażdymrazemjesttosamo.Przecieżjużtyle
razysięprzekonaliśmy,żeonmożezostaćdługosam.Niepotrzebuje
naszegowsparcia.
–Jawiem,aleonjesttakibiedny,nielubi,jakdługonasniema.
–Powiedziałcito?
–Takierzeczysięwie–westchnęłaizerknęłanatelefon.Dodomu
mieliwrócićdopierozakilkagodzin,aleobawa,żeprzyjadąpóźniej,
niżplanowali,osaczyłająniczymmgławletniporanek.
–Jarozumiem,żenaszkotełeknielubibyćsam,alenicmusięnie
stanie,uwierzmi.–Pogłaskałjąpodłoni.–Niedostaniekociej
depresji,anawetjakdostanie,tojakzacznieszgogłaskać,szybko
otymzapomni.Pozatym–spojrzałnazegarekukrytypodmankietem
marynarki–jeszczemamysporoczasu,by…
Nieskończył,bonaglenasceniestanąłjedenzpolicjantów,aza
nimopadławreszciekurtyna,odgradzająctymsamymwidzów
odrozgrywającegosiętamdramatu,atakwłaściwiejegokońcówki.
–Drodzypaństwo!–zacząłubranywczarnejeansyikurtkękhaki
mężczyzna.–JestemkomisarzMarekKamiński.Niestetywydarzyła
sięwielkatragedia.–Przerwał,ponieważsiedzącywdalszych
rzędachludziezaczęlinagległośnooczymśdyskutować.–Może
państwuprzeszkadzam,alechwilowoprosiłbymociszę.Powiem,
comamdopowiedzenia,ibędzieciemoglikontynuowaćwciągającą
rozmowę.
Adresacitychsłówmomentalniesięuspokoiliizapanowałacisza
przerywanajedynieszmeremdochodzącymzzabordowejzasłony.
Każdyzesłuchaczyodrazusiępochylił,jakbyliczyłnajakieś
pikantnekąskizestronyfunkcjonariusza.
–Niestetywzwiązkuzzaistniałąsytuacjąpotrzebujemydanych