Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wy​strzały.
Diegtiariowbyłzaskoczony,jakłatwoprzychodziło
mukła​mać.
Nigdywcześniejniemógłsiępochwalićtaką
zdolnościąiwogóleczęstocierpiałwswymżyciuprzez
nadmiernąprawdomównośćiprostolinijność.Nagle
kłamstwaipółkłamstwaustawiałysięjednozadrugim
wrównychszeregachipomagałyobjaśnićwszystko,
cowy​ma​gałoob​ja​śnie​nia.
Dobrze,WładimirzeSiergiejewiczu,nie
mapro​blemu.
Wedwóchwyszlizportierninadziedziniec,podeszli
douaza.
WładimirzeSiergiejewiczupowiedziałśledczy
odjeżdżamy,niewidzęsensuwystawianiadodatkowej
ochrony.Macietuwystarczającodużowłasnychludzi.
Ju​troocze​kujępanausie​bie.
Dobrze.Ijeszczejedno.Jeśliktośzgłosiwam,
żesłyszałcośprzypominającegowystrzał,proszęnie
reagować.Pójdziemyterazdonaszegolaboratorium,
mogątambyćzwierzęta.Niektóreranne,inne
agresywne.Małpynietolerujązbytdobrzewybuchów
wbliskiejodległości,takwięc...sampanrozumie.Być
możetrzebabę​dziejeod​strze​lić.
Ro​zu​miem.Po​wo​dze​nia.
DziękujęwestchnąłDiegtiariow.Znajdźcietych
idio​tów,któ​rzywrzu​cilinambombę.
Po​sta​ramysię.
„Otak,postarajsię”pomyślałDiegtiariow,wchodząc
dociemnegoholuinstytutu.Terazważnebyło
odnalezieniepłyt,właśnietychpłyt,którepomogłyby
udowodnić,żeonniejestszalonyaniuzależniony