Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Wiem,Ed–rzuciłRadosławMarczakiodwróciłsię
wjegokierunku.–PrzyszedłeśwsprawieRusałki?
–Tak,tak.
Sokulskinigdynierozumiałspecyficznegohumoru
patomorfologów,aledałbysobierękęuciąć,żegdyby
jemusamemuprzyszłokiedykolwiekcałedniespędzać
nakrojeniumartwychludzi,tozapewneontakżeuciekłby
wgroteskoweżarty.Pozatymdałbysobieuciąćdrugą
rękęzato,żegdybyzbliżyłdoustkubekzkawą
Marczaka,towyczułbywniejwięcejalkoholuniżkofeiny.
–Możesztowyłączyć?–zapytał,zarysowując
wpowietrzukoło,jakbychciałwskazaćcoś,colatało
pocałympomieszczeniu.
–Zachwilę.–Marczakteatralnieotworzyłusta,
markującwrzaski,jakiewydobywałysięzgłośnika,
poczympodszedłdobiurka,naktórymleżałjegotelefon,
izatrzymałpiosenkę.–Tobyłmójulubionymoment.
–Dzięki–powiedziałśledczy,gdymuzykawkońcu
ucichła.–Codlamniemasz?
Patologwydąłustaipokiwałgłowąnaboki.
–Małoidużo,zależyjaknatospojrzeć–odparł,
niewielewyjaśniając.
–Cochceszprzeztopowiedzieć?
–Zobacz…–MarczakrękąprzywołałSokulskiego
dostołuprosektoryjnego.–Śladynaszyitochybasam
potrafiszdobrzezinterpretować?
Edwardzbliżyłsiędonagiegociałakobietyirzucił
okiemnazaczerwienioneśladyoplatającejejsmukłą
szyję.Kilkapociągłychsmug,którebezwątpienia
wskazywałynauduszeniegołymirękoma.Sprawca
musiałużyćobudłoniizaciskałjebardzomocno,być
możerozluźniłuciskdopierowtedy,gdyofiarajużdawno
wydałaostatnietchnienie.Śladytezauważyłjeszcze
nafalochronie,gdynurkowiewydobyliwkońcuciało
zwody.Mimotochciał,żebyprzyjrzałsiętemu