Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
znamionującąniepospolitegokolorystę.
ByłobytodlaJanaRobertazdziwieniem,gdybyzestronyjego
nowegoiszczególnegoprzyjaciela,cośkolwiekgojeszczezdziwić
mogło.
Poszedłwięc,niezdziwiony,alezamyślony,postawićnasamprzód
świecęnastole,obejmującymwszystkiegopięćdosześciustóp
obwodupośrodkupokoju,apotemusiadłnakrześle.
Wtedyoczyjegoobojętnieprzechodziłyporóżnychczęściachsalki
jadalnejinareszciezatrzymałysięnapsie;przypomniałsobiesłowa
Salvatora:
„Jakskończysz,pogadajzRolandem.”
JanRobertskończyłoglądać,anawetmyśleć;zawołałwięc
Rolanda,byznimpogawędzić.
Naimięswewymówionekrótkimaostrymakcentemmyśliwskim,
Rolandktóryspał,aprzynajmniejudawał,żeśpi,zpyskiem
wyciągniętymmiędzydwiemałapami,żywopodniósłgłowęispojrzał
naJanaRoberta.
Powtórniewymówiłnazwiskopsa,uderzającsięrękąpokolanie.
Piespodniósłsięnadwieprzedniełapyiprzystanąłnasposób
sfinksów.
JanRobertporaztrzeciponowiłwezwanie.
Piesprzyszedłdoniego,położyłgłowęnakolanachipatrzył
przyjaźnie.
Biednypsie!rzekłpoetagłosemsłodkim.
Rolandmruknąłnapółczule,półżałośnie.
A,a!rzekłJanRobert,twójpan,Salvator,miałsłuszność;widzę,
żesięporozumiemy.
NaimięSalvatora,piesszczeknąłprzyjacielskoispojrzałwstronę
drzwi.
Tak,rzekłJanRobert,onjesttamwbocznympokoju,ztwoją
paniąFragolą,prawda,Rolandzie?
Rolandpodszedłdodrzwi,przyłożyłpyskdoszparypomiędzy
spodemdrzwiipodłogą,sapnął,awróciwszypołożyłznówgłowę
nakolanachpoety,zamykającoczyżywe,inteligentne,niemalludzkie.
Zobaczymyteż,rzekłJanRobert,ktobylinasirodzice...Podajno
łapę,jeśliśłaskaw.
Piespodniósłwielkąłapęizlekkościązdawałobysięniepodobną,
oparłnaarystokratycznejręceJanaRoberta.
Aha!rzekłJanRobert,tegomsiędomyślał...Awielemamylat?.
Ipodniósłpotężnewargizwierzęcia,któreotwierającsię,odkryły